Przymknęłam oczy, uśmiechając się lekko. Wiatr zatańczył w moim futrze.
Odwróciłam się na dźwięk kroków, które niechybnie się do mnie zbliżały. Kątem przymrużonego oka dostrzegłam postać o miodowym futrze. Zanim jednak postać odezwała się, czułam jej wyraźny zapach. Mieszankę wszystkich wilków, woni starych ksiąg i minionego wcześniej deszczu.
- Cześć, Ingreed - zagaiła, a ja, odwróciwszy się w jej stronę, posłałam pytające spojrzenie.
Kiedy jednak jej błękitne oczy skierowały się na mnie, poczułam, jak mimowolnie się kulę. Zawsze czułam się od niej gorsza. Była kimś więcej niż wilkiem, była alfą, moją matką.
- Brzmisz...
- Smutno - dokończyła i podeszła jeszcze bliżej, praktycznie muskając mój bok przyczepionym do karku piórem. - Wiem o tym. Musimy porozmawiać.
Jęknęłam, wiedząc, że nie zwiastuje to nic dobrego.
- Tak?
- Harbinger nie żyje.
Zakrztusiłam się powietrzem i opadłam na ziemię, tak, jakby moje łapy zamieniły się nagle w bezwiedną papkę.
- Słucham? - szepnęłam, cała drżąc. - Co z Gwen, Miriyu? Co z Leloo?!
- Uspokój się - chrząknęła, ale ja tylko pokręciłam łbem.
- Ty nie byłaś spokojna, kiedy zginął ojciec! - wrzasnęłam, a ptaki, siedzące we wcześniej wspomnianym klonie, wzbiły się wysoko w powietrze.
Zacisnęła zęby i zadrżała z wściekłości, ale po chwili opanowała się, biorąc głęboki wdech.
- Miriyu, Gwendolin De La Irian i Leloo.
- Znam ich imiona.
- Oni także nie żyją.
Wrzasnęłam na całe gardło, kuląc się. Serce stanęło w mojej piersi, a ciało przeszył niesamowity ból.
- Jak to? - podniosłam łeb. Wściekłość minęła, z oczu kapały łzy.
- Więc... Zagryźli się.
Mieszanka smutku, szoku i bezradności przymknęła mi oczy, opadłam w ciemność, otulając się nią.
---
Obudziłam się obok Kesame, która pieczołowicie przemywała ranę na moim czole.
- Zraniłaś się, kiedy upadałaś - powiedziała, uprzedzając moje pytanie.
- To prawda?
- Chodzi ci o ranę?
- Dobrze wiesz, że nie - mruknęłam cicho, przymykając oczy.
- Ingreed. Spójrz na mnie.
Uniosłam zmęczony wzrok i patrzyłam na nią przez dłuższą chwilę.
- Płomień Życia.
Westchnęłam, opierając się o zimną ścianę jaskini.
- Ok. Mam na tyle Lupus.
- Pomogę ci - zaoferowała, a ja niepewnie skinęłam łbem.
---
- Jesteś pewna? - przełknęłam ślinę, widząc maleńki flakonik z tańczącym w nim płomieniem. Był nienaturalnie żółty, tak intensywnie, że musiałam odwrócić wzrok, aby nie zatracić się w tej barwie.
- Sama nie wiem.
Jęknęłam i omiotłam wzrokiem ciało Harbingera. Całe w ranach, przekrwione. Rany przemyłam wcześniej, ale...
- No już. Chodź.
Ayame ostrożnie podała mi otwarty flakonik. Cała drżałam.
Przechyliłam go nad ciałem basiora. Ogień, tak jakby płynny, przelał się na niego, powoli trawiąc jego ciało. Krzyknęłam, a moja siostra zastąpiła mi drogę.
Oddychałam nerwowo, kiedy złoty płomień zmienił się w krwistoczerwony. Wysysał z niego krew, a ja modliłam się jedynie, by wstał. Chciałam jeszcze raz zobaczyć jego krzywy uśmiech.
Nie wiedziałam co się dzieje, kiedy wstał. Mrugał, próbując odzyskać wzrok. Jego pierś uniosła się, kiedy nabrał powietrza. A ja nie miałam pojęcia, jak zareagować.
Podbiegłam do niego, płacząc. Kiedy jego wzrok wbijał się we mnie, ja z całej siły uderzyłam go w pysk. Kaszlnął, ja rzuciłam się mu na szyję, mamrocząc pod nosem przeprosiny.
- Ingreed? - szepnął. Zaśmiałam się, znów słysząc jego głos.
- Nie zostawiaj mnie więcej - mruknęłam, zanurzając pysk w sierści basiora.
Harbinger? :3