10 lutego 2018

Od Toxikity C.D Antilii

– Tox, posłuchaj mnie uważnie. Jeśli za chwilę nie dasz mi obejrzeć tych ran, za kilka lub kilkanaście minut będziesz martwa, mimo swoich mocy... – powiedziała z naciskiem na ostatnie słowo. – Tak więc wybierasz kompromis, czy szybką śmierć?
Propozycja wadery wydała mi się trochę niejasna, zważywszy na to, że jakakolwiek interakcja ze mną mogłaby zaszkodzić jej zdrowiu. W mojej głowie pałętało się mnóstwo pytań, na których część odpowiedź była oczywista, a drugą część nieodgadniona. Można by rzec, że byłam rozdarta. Byłam doskonale świadoma swojego stanu, ale nawet Antilia nie potrafiłaby mi pomóc. Tak właściwie... Nie byłam pewna tego, czy wadera faktycznie by mi pomogła, czy pogorszyła sytuację. Po naszych nieciekawych „przygodach” sprawa pomiędzy nami jest przesądzona. Jednakże nie miałam najmniejszej ochoty zdechnąć, wolałam stąpać jeszcze po świecie. W dodatku czeka mnie ciężka praca z Alpinem, którego chyba mogę nazwać przyjacielem... Aż sama sobie się dziwię, że ja, wadera z krwi i toksyn, oziębła suka i pani swego losu zdobyła przyjaciela...
– Niech ci będzie. – burknęłam, a na pysku Antilii zagościł triumfalny uśmieszek. – Ale nie zbliżaj się za bardzo...
– A jak mam niby opatrzyć ci te rany, mądralo? – spojrzała na mnie zirytowana, jednak zaraz skojarzyła, o co mi chodziło. – Oh... Tak, tak, zachowam bezpieczną odległość. Nie martw się.
– Ja? Martwić się? Jeszcze niedawno chciałam cię zabić... – Wyszczerzyłam kiełki, mrużąc oczy, ale gdy tylko wadera skropiła jedną z moich ran wodą utlenioną, uśmiech szybko zmył się z pyska.
– O bogowie, no nie gadaj, że to cię boli! – Udała zdziwioną i z nutką złośliwości przemyła resztę ran. – Wszechmogąca Toxikia jednak ma czucie...
– Ah, zamknij się – Wywróciłam oczami, a kącik moich ust drgnął ku górze. – Długo ci to zajmie?
– Trochę może to potrwać, a z racji tego, jaka jesteś – zatrzymała się chwilowo w zdaniu, jednak zaraz kontynuowała. – Może potrwać to nieco dłużej.
– No to świetnie... – westchnęłam. – A usiąść przynajmniej można, pani doktor? – zwróciłam się w stronę wadery zaczepką, na co ta zgromiła mnie wzrokiem, jednak mogłam dostrzec na jej pysku lekki uśmiech.
– Można.
Nie czekając dłużej, posadziłam zadek na trawie, która po styczności z moim ciałem przybrała zgniłozieloną barwę, a roślinność wokół mnie obumarła. Jednym słowem — uszło z niej życie. Antilia przyjrzała się temu z ciekawością, prawie zbaczając z tematu, ale w porę powróciła do swojej pracy. Po godzinie, może dwóch, Antilia opadała z sił, lecz na szczęście rany zostały opatrzone. Za to wadera nie miała się najlepiej. Wyglądała okropnie.
– Hej, trzymasz się? – Sumienie kazało mi zapytać, a więc zapytałam. Antilia spojrzała na mnie z miną, jakby to było oczywiste.
– Ujdzie – Stanęła na trzęsące się i dygoczące łapy, z ledwością stawiając pierwszy krok, jednak następne poszły jej o wiele lepiej. Po odejściu ode mnie na odległość pięciu metrów poczuła się lepiej. – Teraz lepiej, ale... Daj mi sekundę...
Ruszyła przed siebie, w stronę pobliskiego strumyka, który dalej przemieniał się w rzekę. Po dłuższej analizie miejsca, w którym się znajdowałyśmy, stwierdziłam, że trafiłyśmy nad rzekę Valar. Nic dziwnego, chociaż jakby na to nie patrząc, po zakończeniu naszego spotkania ruszyłam na zachód, w stronę Źródeł Isildur, a trafiłam w zupełnie inne miejsce. Czyżby los postępował ze mną na przekór?
– Tox, mogłabym zapytać... Wtedy, kiedy widziałam... Wiesz, twoje wspomnienia... Co to właściwie było? – To pytanie zwaliło mnie z łap. Dosłownie. Przysiadłam nad strumykiem, nachylając łeb w stronę tafli wodnej, gdzie ujrzałam swoje parszywe odbicie.
– Nie znam cię na tyle, abym mogła wszystko ci opowiedzieć ot, tak. – odpowiedziałam, a widząc, że wadera szykuje już długą wypowiedź na temat naszej znajomości, ucięłam jej monolog. – Może kiedyś, jeśli mnie nie wkurzysz... – zarechotałam pod nosem, a Antilia fuknęła urażona.
– To ty ciągle masz spinę i chcesz mnie zabić! – podkreśliła i zanurzyła łapy w strumyku.
– Bo mnie wkurzasz! – odgryzłam się. Szczerze powiedziawszy, zaistniała sytuacja zaczęła mnie bawić.
– Jesteś nie-do-znie-sie-nia. – przesylabowała ostatnie słowo, dokładając na nie dodatkowy nacisk, aby słowo wbiło się do mojej mózgownicy.
– Wiele osób mi to mówi – westchnęłam z obojętnością w głosie, co powoli zaczęło denerwować waderę. – Co, cierpliwość się kończy? – zaśmiałam się, lecz tego śmiechu nie można było nazwać serdecznym, a jego przeciwieństwem. Mimo to nie miał on na celu zwrócenia kąśliwej uwagi.
– Nie, ale już zaczyna... – powiedziała, a ton jej głosu przybrał tajemniczą barwę, której nie potrafiłam określić. Czyżby tym razem ona coś knuła? – Masz za swoje!
Niespodziewanie wodna fala z impetem zalała całe moje ciało, przez co wydałam z siebie niekontrolowany pisk i odskoczyłam w tył. Byłam cała mokra, przemoczona do suchej nitki! Zamiast warczenia od strony wadery, docinek lub czegokolwiek innego, usłyszałam coś, czego zupełnie się po niej nie spodziewałam. Mianowicie, śmiech. Jednak nie taki zły, perfidny, złośliwy... Tylko szczery, perlisty, przesiąknięty rozbawieniem.
– Chyba twój organizm nie pozbył się jeszcze tych oparów... – jęknęłam, stawiając szeroko nogi i tym sposobem poruszając się, czym jeszcze bardziej ją rozbawiłam.
– Gdybyś ty siebie widziała, o bogowie! – Wręcz pękała ze śmiechu, prawie tarzając się po trawie.
– Nawet tego nie skomentuję...
Po kilku minutach wadera uspokoiła się, ale nie na długo. Wkrótce znów zaatakowała, jednak ja byłam przyszykowana. Uniknęłam ciosu, za to odpłaciłam się — chlusnęłam wodą w jej pysk, przez co ta zakrztusiła się poprzez dostanie się cieczy do nozdrzy. Przez chwilę cała nienawiść z nas wyparowała, a my zachowywałyśmy się jak szczeniaki. No, może trochę bardziej brutalnie, ale chwila ta również nie potrwała długo. Ogarnęłyśmy się niemal natychmiast, powracając do swoich pierwotnych postaw. Zupełnie nie wiedziałam, co mi odwaliło, ale przynajmniej wiem, że czas spędzony na rozmowach z Alpinem mi służył — nienawiść z mojego życia powolutku, ale jednak wyparowywała, z czego byłam bardzo zadowolona. Kto wie, może kiedyś dorwę tego gościa, który mi to zrobił, zabiję go, a potem zatańczę lambadę na jego grobie? Oh, marzenia... Już raz mi zwiał, drugi raz nie zaprzepaszczę takiej okazji. Ooo, nie.
– Uznajmy, że to wina twoich oparów – Położyła po sobie uszy, jakby wstydząc się za swoje idiotyczne zachowanie, które podzielała razem ze mną, ale w moim przypadku wstydu w ogóle nie czułam.
– Co było, to było. Chociaż przyznać muszę, że... No było nawet fajnie... – ostatnie zdanie wypowiedziałam nieco ciszej, ale zrobiło mi się lepiej po tym krótkim wyznaniu. Miałam nadzieję, że ta „zabawa” zbliży nas trochę do siebie i zakopie topór wojenny, ale jak to powiadają, nie wszystko będzie trwać wiecznie...

An? Co o tym myślisz? Zakopiemy topór wojenny, czy na drugi raz skoczymy sobie do gardeł? ;P

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template