26 lutego 2018

Od Antilii - oddział V #1

Dlaczego teraz...? Dlaczego tutaj…?
Myślałam intensywnie. Siedziałam w swojej jaskini i czuwałam. Obserwowałam nocne życie lasu, wypatrując wroga. Nie mogłam znaleźć sobie miejsce… Szczerze mówiąc, chciałabym być teraz w powietrzu; lecieć przed siebie i szukać podejrzanych rzeczy. Czuć wiatr we włosach, słyszeć cichą melodię szeptaną przez wiatr… Walczyć, a nie siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak te okropne stworzenia rujnują mój dom. Nie tylko mój; wilków z mojej watahy, zwierząt, które w miarę spokojnie egzystują… To efekty wojny - jeden traci, aby ten drugi zyskał. Taka kolej rzeczy… Spojrzałam w niebo. Ciemne chmury zbliżały się w szybkim tempie. Po drodze zauważyłam też kilka rozbłysków. Zbliżała się burza. Mimo że mamy dopiero wiosnę, takiego typu zjawiska pogodowe są teraz możliwe. Patrzyłam jak zahipnotyzowana w ciemniejące niebo. Księżyc zaczął ukrywać się, więc teraz panowały egipskie ciemności. Mnie to nie przeszkadzało. Wiele razy podczas patroli zdarzały się tego typu sytuację. Miałam dosyć okazji, aby przyzwyczaić się do ciemności podczas pełnienia mojej warty. Przyglądałam się, jak czarne, ciężkie chmury nadciągają, by przynieść obfity deszcz oraz nieco wyładowań atmosferycznych. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Poczułam jak zimne, rześkie powietrze wypełnia moje płuca. Otworzyłam oczy i na nowo spojrzałam na świat, ale ze starymi obawami.
Ta wojna trwa o wiele za długo. Westchnęłam. Miałam nadzieję, że młody będzie dorastał bez konieczności walki o kolejny dzień. Zresztą, poza wojną są inne zagrożenia… Takie, jak chore pomysły Białego Oka. Wzdrygnęłam się na wspomnienie o tamtych momentach. Mimo, że minęło już dostatecznie dużo czasu aby zapomnieć, ja często miałam przed oczami ten widok. Czasami chciałabym… wymazać swoją pamięć i po prostu o tym zapomnieć, ale nie mogę. Muszę pamięć, żeby wiedzieć komu ufać i wiedzieć, jakich błędów nie popełniać. Poza tym, wolę nie ryzykować. Mogłabym usunąć wszystkie moje dotychczasowe wspomnienia, a drugi raz nie mam zamiaru przez to przechodzić.
Nagle usłyszałam jakiś łoskot w sypialni. Zerwałam się na równe nogi i szybko pobiegłam do pokoju. Tam zobaczyłam małego leżącego na podłodze. Po policzkach spływały mu łzy, a na czole miał rozcięcie, z którego spływała krew. Natychmiast do niego podeszłam i obejrzałam ranę. Nie była poważna; niemniej jednak będę musiała użyć dwa czy trzy szwy. Mały spojrzał na mnie swoimi załzawione oczy i przytulił się do mojej łapy. Ja pogłaskałam go po główce i ułożyłam go na łóżku. Mały ułożył się i zaczął powoli się uspokajać, a ja szybko skoczyłam po narzędzia do pokoju zabiegowego. Po chwili rana została zszyta a ja z małym leżałam na łóżku. AJ schował się pod moim skrzydłem i opowiadał mi co się stało.
- ...wtedy zobaczyłem coś dziwnego… Coś, co przypominało jajka. Było ich kilka; każde różnych rozmiarów, ale nie większe od czaszki wilka. Były w różnych kolorach…  -mówił, cały roztrzęsiony. -I… I wtedy pojawił się jakiś cień… A… potem… widziałam coś… czerwonego… jakąś plamę… -łkał cicho. Przytuliłam go do siebie, pozwalając mu się wypłakać. W takich chwilach nie warto dusić emocji w sobie. Pogładziłam go po główce i pocałowałam w czoło.
- To tylko sen… - powiedziałam cicho. Młody spojrzał na mnie i zaciągnął się smarkami.
- A… co jeśli… jeśli… - jąkał się. Wiedziałam, co chce powiedzieć.
- To nic takiego. - spojrzałam w jego niesamowite oczęta. - Zaśniesz? - zapytałam. Nie chciałam męczyć Ayoko. Powinien już spać, aby rano być w pełni sił. Ten w odpowiedzi kiwnął głową. Po chwili jednak zapytał:
- Zostaniesz ze mną?
Uśmiechnęłam się i nakryłam go kołdrą.
- Oczywiście. Tak długo jak będziesz chciał…
- A ty też będziesz spała? - zapytał po chwili. To pytaniem zbiło mnie z tropu.
- Dopiero wtedy jak ty zaśniesz - odpowiedziałam. Nie chciałam go kłamać. Tak naprawdę nie zasnę. Od pewnego czasu cierpię na bezsenność. Na razie nie odczuwałam braku snu, ale za kilka dni może się to zmienić. Po prostu nie mogę zasnąć; ani za dnia, ani w nocy. Mam nadzieję, że niedługo mi to minie. Mały zaczął delikatnie chrapać. To dobrze. Przynajmniej on się jakoś wyśpi…
A na razie muszę czuwać.

•Rano•

Zaczęłam szykować się na poranny patrol. Przed chwilą była tu Ariene - dowódczyni mojego oddziału. Poprosiła mnie, żebym dziś wzięła teren kogoś z drużyny. Nie pytałam dlaczego; taka informacja nie była mi potrzebna. Zgodziłam się, bo dlaczego nie? Wzgórza Evedim są dosyć łatwe do patrolowania, ze względu na teren, ale to też mnie martwiło; jeśli spotkam jakiegoś smoka, nie będę miała gdzie się ukryć i będę zmuszona stanąć do walki. Nie wiem czy powinnam się cieszyć czy martwić. A może jedno i drugie? Sama nie wiem…
Przeczucie podpowiadało abym zabrała ze sobą pojemną torbę. Wzgórza budzą się do życia, co oznacza, że mogę znaleźć kilka ciekawych ziół. Część zachowuję dla siebie, a część oddaje zielarzom. Dzięki temu mam zniżki na ich eliksiry czy inne cuda-nie cuda. Poza tym część ziół, które znajduję, nie są dla mnie przydatne… Czyli korzyść dla wszystkich. Przy okazji wzięłam coś na ząb, żeby nie wrócić głodna. Zapięłam torbę i ruszyłam na zwiad. Wydawało się, że to będzie kolejny, rutynowy lot. Pozory mylą.
Zauważyłam zmiany po nocnej burzy. Powietrze było nieco bardziej wilgotne, ale czułam też ciepły i silny prąd, odrobinę wyżej od mojej obecnej pozycji. Postanowiłam, że wykorzystam go, dzięki czemu szybciej minie mi czas. Wiosna powoli budziła naturę na nowo. Pąki liści były coraz większe; niektóre drzewa miały już kilka garści liści na swoich gałęziach. Ptaki chowały się w swoich gniazdach i pilnowały nienarodzonego potomstwa, ale widziałam też kilka samotnych ptaków, szukających partnera czy partnerki. Zauważyłam też kilka lisów, zapewne matkę i jej szczeniaki. Uśmiechnęłam się pod nosem. Sielankowy widok, który mógłby być codziennie…
Może tak kiedyś będzie?, pomyślałam z nadzieją. Byłam nieco rozkojarzona, więc nie zauważyłam, że wiatr przybrał nieco na sile. Zaczęło mnie delikatnie miotać, w końcu zdecydowałam lecieć o własnych siłach. Po krótkim czasie dotarłam na miejsce. Wzgórza Evedim tętniły zielonym życiem. Zielona trawa była bardzo miękka. Kwiaty dodawały atutów kolorystycznych, przez co łąka nie była tylko w odcieniu soczystej zieleni. Idąc, patrzyłam w dal i pod nogi; w dal, żeby w razie czego pierwsza dostrzec wroga, a pod nogi, aby znaleźć jakieś rośliny o właściwościach leczniczych. Tutaj spokój. Trzeba ruszyć dalej. Myślałam przez chwilę czy iść piechotą czy użyć skrzydeł. Droga przy użyciu skrzydeł jednak wygrała. Leciałam na niewielkiej wysokości, aby niczego nie przegapić. Nic tylko trawa i inne rośliny. Monotonny krajobraz. Już chciałam wracać, kiedy coś zauważyłam…
W cieniu pod jednym z drzew dębu co się znajdowało…
Tylko co to jest? Lecieć tam czy to zostawić i zapomnieć? Biłam się z myślami… Jeśli do tego polecę, może się to okazać czymś bardzo niebezpiecznym, co może mi zagrozić. Jeżeli natomiast to zostawię, może się potem okazać, że ten przedmiot mógł by nam bardzo pomóc; jeśli zostanę tu przysłania po to coś, możliwe, że już tego tu nie będzie… Miałam mętlik w głowie. Zaryzykować czy odlecieć…? Nie cierpię podejmować decyzji; tym bardziej w takich chwilach. Koniec końców, wybrałam ryzykowniejszą decyzję - postanowiłam sprawdzić co to takiego. Wylądowałam niedaleko starego dębu, pod którym znajdował się nie przedmiot, a przedmioty. Uważnie rozglądałam się i upewniłam się, że nikogo, poza mną, tutaj nie ma. Na razie spokój. I oby tak zostało… W końcu dotarłam do drzewa, pod którym znajdowały się coś, co przypominały jajka... Z każdym krokiem zauważyłam, że każdy z nich różni się na swój sposób; każdy miał inny… kolor, ale każdy był mniej więcej wielkości… czaszki… wilka… Zmroziło mnie. Sen Ayoka…
O nie…
Nagle pojawił się jakiś cień. Był duży. Nie zaskoczyło mnie to, ale bardziej utwierdziło, że sen młodego to była jednak przepowiednia. Wszystko na razie wszystko się spełniło - znalazłam jaja wielkości naszej czaszki oraz pojawił się ogromny cień. Niespodziewanie rozległ się donośny ryk dużego, latającego gada. Teraz pytanie: kto zginie? Na moje pytanie pojawiła się rosła smoczyca Dero. Niedobrze. Samice z jajami czy młodymi są bardzo agresywne. Smok wylądował i natychmiast ruszył w moją stronę. Ja wykonałam szybki unik w bok. Przeciwnik z początku był lekko zdezorientowany, ale już po chwili mnie znalazł. Odwróciła pysk w moją stronę, przy okazji odsłaniając swój słaby punkt- maleńką fioletową kropkę na czole. Tylko jak do niej się dostać? W tej chwili na razie muszę unikać ciosów ze strony przeciwnej. Muszę coś wymyślić i to szybko… Postanowiłam ukryć się, żeby obmyślić plan działania. Co wiemy o Dero? Działają za dnia, są przywiązane do rodzin i bywają mściwe. Jedyny sposób aby pokonać smoka to ogłoszenie go. Pomóc może kropka na czole, ale jak się do niej dostać? To jest główny problem. A może by tak odwrócić jej uwagę? Tylko jak? Wtedy przypomniałam sobie pewne zaklęcie, które jest w stanie stworzyć iluzję mojej postaci. Wtedy mogłabym zaatakować z góry i pokonać samicę. To może się uda… Warto spróbować. Zamknęłam oczy i skupiłam się. Wyobraziłam sobie swoją postać w formie realistycznej iluzji. Po kilku chwilach poczułam delikatnie ciepło. Otworzyłam oczy i zobaczyłam kopię samej siebie. Podniosłam łapę, ale iluzja nie wykonała gestu. No tak, muszę wysyłać polecenia telepatycznie. Pomyślałam, żeby podniosła łapę i tak też zrobiła. Uśmiechnęłam się. Usłyszałam za sobą zbliżające się kroki smoka. Rozkazałam mojej kopii aby się ujawniła, co zrobiła niemal natychmiast. Smok ruszył w “moją” stronę, a przynajmniej tak mu się to wydawało. Ja tymczasem ruszyłam za smoczycą, lecz nadal trzymałam się w ukryciu. Kazałam klonowi zatrzymać się, a ja wzniosłam się w powietrze aby zaatakować z góry. Gad rozszerzył paszczę i już chciał ugryźć drugą mnie, kiedy moja kopia pękła jak bańka mydlana. A ja za to uderzyłam z całą siłą w fioletową kropkę na czole smoka. Przez uderzenie w czuły punkt smok zaczął się zataczać. Jednak ciągle trzymał się na nogach. Postanowiłam to skończyć raz na zawsze. Przywołałam wodę z podziemnych źródeł i związałam ją z zaklęciem mrożącym, tworząc coś w rodzaju lodowych kolców. Zaczęłam celować je w przeciwniczkę. Smok zaczął boleśnie ryczeć, aż w końcu umilkł. Spojrzałam na jej ciało. Było całe podziurawione jasnoniebieskimi szpikulcami. Dostrzegłam, że krew Dero powoli zaczęła spływać na polanę, tworząc jeziorko z krwi.
Przepowiednia się spełniła.
Tylko co teraz? Ech, chyba będę musiała wracać. Mogą zainteresować się moim zniknięciem… Już chciałam odlecieć, kiedy zrodziło się pytanie: co z jajami? Spojrzałam na nie. Prawdopodobnie zabiłam ich matkę. Najchętniej bym je tutaj zostawiła, ale pojawiło się kolejne pytanie: a co, jeśli te jaja… te małe smoki… mogą nam pomóc? Mielibyśmy potężnych sprzymierzeńców. Może warto spróbować? Nie wiem co na to powie Kesame ale zapewne by mnie wysłuchała… Spojrzałam na ciało smoczycy. Było całe przebite lodowymi ostrzami a po lodzie spływała smocza krew. Nie było mi jej szkoda. Jeśli już, to jej nienarodzonych dzieci. Takie jest życie; raz nam daje a raz zabiera… Może nawet to i lepiej?
Potrząsnęłam głową. Muszę się spieszyć, inaczej będzie małe zamieszanie dlaczego tak długo mnie nie było. Pobiegłam do drzewa i zaczęłam ostrożnie wkładać jaja do mojej torby. Przeczucie mnie nie myliło. Teraz mam w czym przetransportować nienarodzone smoki ale zostaje problem samej drogi- czy dam radę w ogóle je przenieść i jak to zrobić, aby ich nie uszkodzić. W końcu włożyłam ostatnie jajo do torby. Ciągle głowiłam się nad tym, jak je przenieść. W końcu zaryzykowałam i uniosłam się na niewielką wysokość. Było mi nieco ciężko, ale dawałam radę. Spojrzałam na pakunek. Nie usłyszałam żadnych podejrzanych dźwięków ani nie czułam żadnej wilgoci. Westchnęłam i ruszyłam szybko w stronę domu, cały czas kontrolując czy właśnie w tej chwili, w mojej torbie którą mam na sobie, nie wykluwa się maleńki smoczek…

•Potem•

Natychmiast obrałam kurs na jaskinie Alfy. Oby tylko Kesame była w domu… Dziś szczęście niesamowicie mi dopisywało. Akurat rozmawiała z dowódcą oddziału III, Nicolay’em. O ile się nie mylę, to jej brat… Wylądowałam ostrożnie i spojrzałam na oba wilki. Zdecydowałam się dyskretnie wycofać, ale Alfa mnie zauważyła i kazała wejść do środka jaskini. Posłusznie wykonałam zadanie, jednocześnie zerkając na ekwipunek. Wadera zauważyła mój bagaż i przyglądała mu się uważnie, ale nadal rozmawiała ze swoim bratem. Ja czekałam, choć delikatnie się denerwowałam. W końcu zauważyłam, jak rodzeństwo się żegna, a basior wychodzi. Alfa kazała mi się zbliżyć, więc tak też zrobiłam. Najpierw bardzo ostrożnie zdjęłam torbę z pleców i równie ostrożnie ją postawiłam na ziemi. Wilczyca była zaskoczona tym zachowaniem, ale wiedziała, że miałam swoje powody aby tak postępować, tak więc czekała, aż skończę.
- Więc… Co cię do mnie sprowadza? - zapytała.
- Zacznę od początku. Ayoko miał sen, w którym znalazłam jakieś dziwne przedmioty a następnie stoczyłam walkę.
Dziś rano Ariene przekazała mi patrol nad Wzgórzami Evedim. Tak więc zgodnie z wytycznymi wyruszyłem na wyznaczony mi teren. Tam znalazłam to, co znajduję się teraz w torbie - wskazałam na pakunek. - Następnie stoczyłam walkę z dorosłą samicą Dero. Była bardzo agresywna, więc pewnie broniła młodych. Walczyliśmy i to ona poniosła śmierć… - mówiłam w miarę spokojnie, a przynajmniej tak mi się wydawało. - Znalazłam jej gniazdo oraz smocze jaja wewnątrz niego. Wtedy wpadłam na pomysł… Możemy spróbować wychować i wytrenować jej młode aby mogły nam pomagać - zakończyłam, czekając na odpowiedź ze strony Alfy. Kesame myślała, ponieważ pocierała podbródek o swoją lewą łapę. Dla mnie ta wadera była istną zagadką. W końcu powiedziała:
- Pomysł jest ryzykowny i niebezpieczny, ponieważ inne smoki mogą się o tym dowiedzieć i spróbować odbić młode. Mówiłaś, że walczyłaś z matką… Możliwe, że i ojciec zginął, ale nie mamy takiej pewności. Smoki, a tym bardziej Dero są bardzo mściwe. Sama nie wiem… -
Ja tymczasem spojrzałam na jaja. Coś zauważyłam… Wyciągnęłam delikatnie jedno z jaj, było średniej wielkości. Z tego co pamiętam, miało odcień mocnego granatu, a teraz… Skorupka była teraz cienka jak papier i miała równe podobny odcień. Widziałam delikatne pęknięcia a w dotyku jajo było zimne. Obróciłam je. To samo. Przetarłam je łapą, szukając jakiegoś źródła ciepła. Było zimne jak lód. Wiedziałam co to oznacza.
- Cokolwiek zdecydujesz, nic z tego nie będzie… - powiedziałam bardziej do siebie niż do wadery siedzącej naprzeciw.
- Dlaczego? - zapytała, zbita z tropu.
- Jaja są martwe.
Wilczyca westchnęła. Wyglądało na to, że mój pomysł przekonał ją. Teraz było jednak za późno. Możliwe, że matka przyleciała tylko po to aby ogrzać jaja, a zabijając ją, przyczyniłam się do ich śmierci. Zapomniałam, że smocze jaja wymagają stałego źródła ciepła, ponieważ ich nienarodzone młode są bardzo wrażliwe na zmianę temperatury. Mogłam pomyśleć wcześniej i użyć specjalnych zaklęć rozgrzewających…
Mimo to, czułam pewnego rodzaju ulgę. Nie wiem czemu. Może tak po prostu tak miało być…? Miałam mieszane uczucia. Jednak teraz muszę wracać do rzeczywistości. Wraz z Alfą postanowiliśmy zniszczyć jaja, aby zniszczyć dowody. Ale samą egzekucję miałam wykonać ja. Wadera zapytała mnie, czy jestem w stanie to zrobić. Zgodziłam się bez wahania. Stworzyłam białą kulę o średnicy mojego tułowia, tak aby wszystkie jaja były zniszczone równocześnie. Kesame zrobiła dwa kroki w tył, pewnie dlatego, żeby mnie nie dekoncentrować. Ja jednak nie zwracałam na to uwagi. Chwilę przed wypuszczeniem kuli przez głowę przepłynęła mi myśl, że matka teraz nie będzie samotna… Po chwili rozbłysło maleńkie światło a potem jaja zniknęły. Nie żadnych dziur czy pęknięć; brakowało tylko niewyklutych smoków. I już.
Rozmawiałam jeszcze z Kes na kilka innych tematów a następnie wróciłam do domu. Pierwsze co to poszłam do sypialni i położyłam się spać. Zanim sen zawładnął moim ciałem, poczułam jak Ayoko się we mnie wtula.

<2502 słowa - 65 pkt.>

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template