11 lutego 2018

Od Toxikity cd. Alpina

– Jasne... – Spuściłam wzrok, patrząc w swoje łapy. – Alpinie... Muszę ci coś powiedzieć...
Alpin spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a ja wzięłam głęboki wdech, po czym zaczęłam mówić.
– Naprawdę doceniam to, że chcesz mi pomóc, ale pomimo tego wszystkiego... To nie jest takie proste – basior już chciał wtrącić swoje zdanie, ale w porę kontynuowałam wypowiedź. – Pamiętasz, jak mówiłam, że to miłość mnie tak odmieniła?
– Tak, pamiętam. I co w związku z tym?
– To nie do końca przez to... Nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić, ale.. cóż... Moja przygoda tak właściwie zaczęła się po wstrzyknięciu dziwnej neurotoksyny, która po interakcji z krwinkami zmutowała i stworzyła mutanerię. Jedna mutaneria praktycznie nie szkodzi zdrowiu, ale duża dawka... Wilk, który chciał sprawdzić działanie potrójnej dawki mutanerii, postanowił przetestować je na mnie. Wybacz, ale nie opowiem ci, jak to wszystko wyglądało przedtem, ale pamiętam, że cały proces mutowania trwał bardzo długo. Może nawet rok...? Nie pamiętam, ale w każdym razie kiedy ten wilk zobaczył, że po takiej dawce nic mi nie było, zaczął podawać mi coraz większe dawki, aż... Oszalał. Nie potrafił przestać eksperymentować, a gdy tylko nie chciałam przyjąć dawki, podawał ją przez nos. Nawet nie wiem, czy istnieje antidotum na tę mutację, a co dopiero jakieś kamyki i zestaw do sprzątania ma mi pomóc!
Alpin milczał, ale nie z powodów takich, a nie innych. Milczał z zamyślenia. Jego błękitne oczy uporczywie wpatrywały się w przestrzeń, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Rozumiem twoje obawy, ale...
– Jakie obawy? – przerwałam. – Niczego się nie obawiam, tylko stwierdzam fakty...
– Nie, nie o to mi...
– Alpin, na to nie ma rady.
- Pozwolisz mi wreszcie skoczyć? – powiedział ostrzejszym tonem i popatrzył lekko podirytowany. – Dziękuję. Tox, te kryształy to nie zwykłe kamyki, tak jak sądzisz. Kiedy włożysz w nie odpowiednie pokłady energii, ich moc jest... Niebywała! Wystarczy, że nauczysz się nad nimi panować, a wierz mi, że rezultat, który dzięki nim osiągniesz, będzie nie do opisania. – Uśmiechnął się, a ja zmarszczyłam lekko brwi.
– A co, jeżeli to nie zadziała? – mruknęłam, a Alpin zrobił zamyśloną minę i po chwili odpowiedział.
– Musi zadziałać.
~*~
W ten sposób skończyłam w grocie z kamykami, miotełką i innymi pierdołami. Alpin zalecił mi głęboką medytację, zapanowanie nad równowagą swojego ciała i utrzymanie harmonii ducha. Wszystko byłoby wprost cudownie, gdyby nie to, że kompletnie nie wiedziałam, jak się za to zabrać. Po dłuższej chwili zdecydowałam się sięgnąć po kamyki, czy kryształy — wszystko jedno. Usadowiłam się wygodnie na ziemi pokrytej mchem i położyłam przed sobą różnokolorowe kryształy, które pod wpływem światła księżyca rozbłysły, tym samym rozświetliły grotę w pastelowych kolorach. Westchnęłam ociężale i skupiłam wzrok na kryształach, które pod moim spojrzeniem wydały się jeszcze większe, niż wtedy, kiedy trzymał je Alpin. Dotknęłam jeden z nich wysuniętym pazurem, ale ten ani drgnął. Od razu mózg postawił diagnozę — to, co robię, jest idiotyczne. Siedzę nad jakimiś kamykami i gapię się na nie, jakby to właśnie one miały mnie zbawić od złego.
– A mogłam jednak poprosić Alpina o pomoc...
Nie wiedząc, co dalej począć z kryształami, odstawiłam je na jedną z półek i spojrzałam na miotłę, która była oparta o ścianę przy wejściu. Ruszyłam w jej stronę i złapałam kij zębami, zaczynając zamiatać. Nie miałam nic do roboty, a więc cóż miałam robić innego? Wymiatając drobne gałązki, zeschnięte liście i mniejsze kamyki zaczęłam odczuwać dziwne... Szczęście. Dosłownie, stałam się weselsza. W mig przypomniały mi się słowa Alpina: „Służy do ochrony i wymiatania negatywnej energii”. Może ma to z tym jakiś związek? Pytanie odeszło w niepamięć, kiedy kilka metrów przed sobą ujrzałam znaną mi sylwetkę. Należała ona do wadery. Patrzyła na mnie zdezorientowana z pyskiem otwartym co najmniej na piętnaście centymetrów.
– Tox... Dobrze się czujesz...? – zająknęła się, powoli przekrzywiając łeb.
– Tak, wspaniale! – odparłam z obcym dla mnie entuzjazmem, przez który Nathing cofnęła się o krok.
– Ech... Nigdy nie pomyślałabym, że ty... Chodzi mi o to, że... Ty? SPRZĄTASZ? – Złotooka nie ukrywała zdziwienia.
Nie dając mi szansy na odpowiedź, rzuciła krótkie „pa” i czym prędzej się zwinęła. Przez chwilę wpatrywałam się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu stała Nathing i powróciłam do zamiatania, a raczej do odłożenia miotły na swoje miejsce.
– Już więcej tego nie dotknę.
Wtem w mojej głowie rozbrzmiały kolejne słowa Alpina: „Kiedy wrócisz do domu, umyj je”. Przecież kiedy przyszłam do domu, pierwsze, co zrobiłam, to usnęłam na głazie, kompletnie zapominając o konieczności wykonania tej czynności... Miałam ochotę przejechać sobie łapą po pysku. Zdjęłam kolejno kwarce z półki i niosąc je wszystkie w łapach, musiałam kroczyć na dwóch tylnych, gdyż nie miałam możliwości pójścia na czterech. Gdy doniosłam je do mniejszego źródełka, każdy zanurzyłam w wodzie, która pod wpływem ciepła lekko je ogrzała. Wyjęłam je z wody i postawiłam przed sobą.
– Może teraz coś się stanie?
Faktycznie, kiedy dotknęłam jeden z kryształów, ten zamigotał, co wzbudziło moją ciekawość i zainteresowanie. Z nikłym uśmiechem zaczęłam tykać łapą kryształy, które przy każdym dotknięciu migotały i wydawały z siebie przyjemne dla ucha dźwięki. Jednym z nich zaczęłam się bawić, turlając nim po ziemi. Było nawet zabawnie, za każdym razem kwarc wydawał śmieszne dźwięki. Do czasu. Kamień z impetem uderzył o sklepienie i zaczął dziwnie emanować — co ciekawe — neonowym blaskiem. Podeszłam do niego, zastanawiając się nad tym, czy kryształ ulegnie zniszczeniu. Bo jeśli faktycznie tak by się stało, Alpin by mnie udusił.
Dotknęłam łapą kryształu, i to był mój błąd. Z jego wnętrza wydarło się oślepiająco rażące, jasnozielone światło, wskutek czego musiałam zamknąć oczy. Poczułam, jak przez moje futro przechodzi elektryczna wiązka, a potem chwilowe szczypanie. Kiedy otwarłam oczy, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to to, że na krysztale pojawił się dziwny znak. Jakby hieroglif pisany starożytnym pismem watahy. Jednak to, co wywarło na mnie największe wrażenie, a raczej szok, to futro na moich łapach. Zerwałam się do biegu w stronę źródełka, a kiedy zobaczyłam w nim swoje odbicie, zaczęłam wrzeszczeć na całe gardło.
– WYGLĄDAM JAK... JAK P-PIEPRZONY PUDEL! – wydarłam się, patrząc w panice na grube, najeżone i odstające we wszystkie strony świata futro. – ALPIN, JA CIĘ CHYBA ZAMORDUJĘ!

Alpinie?
No to mamy w stadzie pudla...

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template