Jęknęłam cicho. Poruszyłam nogą. Czucie reszty ciała również powoli wracało. Jednak coś było nie tak… Czułam pewien tępy ból w piersi. Nie jest to raczej normalne. Powoli otworzyłam oczy. Był wczesny ranek. Jaskinia wydrążona w ciemnej skale. Ja leżąca gdzieś w jej głębi. Wilczyca stojąca przy wejściu, patrząc gdzieś w dal. Spróbowałam wstać. Upadłam ciężko na twardą posadzkę. Wilczyca stojąca przy wejściu obróciła się w moją stronę. Podeszła do mnie i wyciągała łapę z wielką, nieukrywaną niechęć. Spojrzałam na jej specyficzne oczy. Natychmiast przypomniałam sobie, kto to jest. Spojrzałam na swoją klatkę piersiową. Była tam dosyć duza rana, nieco już zagojona. Zaschnięta krew na końcówkach włosów świadczyło o tym, że straciłam nieco krwi. Spojrzałam w oczy Toxitiki.
Wstałam, mimo że nogi miałam jak z waty.
- Wszystko w porządku? - zapytała ze sztuczną troską. Zrobiłam krok. Bolało mnie, ale nic nie mówiłam. Wadera patrzyła na mnie jakbym oszalała. Dotarłam do końca jaskini. Toxi doprowadzała mnie wzrokiem.
- Co robisz? - zapytała jasnozielona wadera. Ja tylko na nią spojrzałam…
...i wzniosłam się w powietrze…
~~~
Wojna to paskudna sprawa.Powoli zbliżała się noc, skrywają naszą ziemię ciemnością. Siedziałam na wejściu do mojej jaskini, wypatrując ewentualne zagrożenie ze strony naszego łuskowatego wroga. Perłowa tarcza Księżyca była teraz jedynym źródłem światła w trakcie tej nocy; Luna powoli zajmowała swoje miejsce, aby dawać nieco światła w tych mrocznych czasach. Gdzieś w oddali usłyszałam trzask gałęzi. Dosyć dużej… Napięłam swoje mięśnie, jednak ani drgnęłam. Czuwałam na straży. Za chwilę będę musiała iść na zwiad. Wojna czy nie wojna, miałam swoje obowiązki. Należę do oddziału, który odpowiada za m.in. bezpieczeństwo w powietrzu. Miałam wykonać szybki zwiad, aby upewnić się, czy ktoś z naszych, czy jakikolwiek inny wilk nie jest teraz na zewnątrz. Tym bardziej że nocą wychodzą o wiele gorsze potwory niż za dnia…
Kiedy upewniam się, że wszystko jest w miarę w porządku, poszłam w głąb jaskini. Młody spał słodko jak aniołek, jednak nie mogę go tu zostawić samego. Jeśli wyjdę nawet na chwilę, zostawiają Ayoko bez opieki, możliwe, że znajdę go martwego… Kiedy na niego patrzyłam, robiło mi się cieplej na sercu. Najciszej jak mogłam, poszłam poszukać jakiegoś kocyka, abym mogła w czymś go przenieść, bez konieczności budzenia szczeniaka. W końcu znalazłam odpowiedni materiał. Rozłożyłam go obok malca, a następnie samego pasażera subtelnie przesunęła na kocyk. Ayoko coś mówił przez sen, jednak po chwili znowu delikatnie chrapał. Rogi koca chwyciłam w zęby i podniosłam szczenię. AJ znowu zaczął coś mamrotać pod nosem, lecz po chwili znowu zapadła cisza, w której słychać było mój charczący oddech. Młodego muszę odstawić do Romea, jednak przez myśl mi przeszło, aby zajrzeć do Symonidesa. Mówił, że mogę przyjść w każdej sprawie… Ostatecznie wybrałam się do dowódcy oddziału VIII. Nie chciałam zawracać głowy Simo takimi błahostkami, jakimi jest opieka nad uroczym, aczkolwiek szczeniakiem, które potrafi się pakować w kłopoty…
~~~
Leciałam na nocnym niebie, obserwując tereny watahy. Dziś wiał nieco mocniejszy, aczkolwiek nieporywisty wiatr, dzięki czemu mogłam ograniczyć ruch skrzydeł i bezszelestnie szybować. Poza tym użyłam zaklęcie *Nigrum*, sprawiając, że niemalże wtapiam się w tło ciemnego nieboskłonu. Spoglądam w dół, szukając czegoś specyficznego lub znaleźć samego przeciwnika. Prąd powietrzny zmusił mnie, aby obniżyć nieco lot. Delikatnie machnęłam skrzydłami, aby nie wylądować na koronie drzewa przy akopamięcie trzasków. Obejrzałam się za siebie. Nikogo nie ma. Czyli lecimy dalej…Po chwili między dojrzałymi pączkami zielonych liści dębu zauważyłam jakąś postać. Była mniej więcej rozmiarów wilka, jednak smoki również mogą mieć nasz rozmiar. Dodajmy, że jest dosyć ciemno i widziałam to z oddali. Znalazłem lukę w koronie rozłożystych drzew. Przez kilka kolejnych chwil pozwoliłam, aby wiatr mnie niósł, po czym zanurkowałam w stronę ziemi. Zaklęcie, które maskowało mnie, sprawiło, że moje futro zrobiło się jeszcze ciemniejsze. Wylądowałam za obszernym drzewem, które pomagało mi pozostać niewidoczną. Wychyliłam się zza pnia, aby sprawdzić teren. Jeden osobnik. Wilk. Jednak coś wyczuwałam w powietrzu… Postać zatrzymała się. Rozejrzała się i cofnęła o kilka kroków w tył. Po chwili zobaczyłam jakąś dziwną chmurę. Ciemną chmarę, stworzoną przez niewielkie stworzenia. Małe, agresywne gady nazywane Zmorami…
To coś zmierzało w stronę wilka. Zaniepokoiło mnie to. Nie wiedziałam, czy jest po naszej stronie, czy jest natomiast naszym przeciwnikiem. Jednak trzeba szybko działać. Toksyna Zmory może powodować niemiłe efekty; w dużych ilościach poważne zatrucie organizmu a w ostateczności nawet śmierć. Smoki mnie nie zauważyły, jednak tego drugiego tak.
Kalkulowałam szanse na przeżycie.
Niewielkie.
Podczas gdy liczyłam, szykowałam już odpowiednie zaklęcia bojowe. Gady tej rasy mają dosyć dużą wadę wzroku, więc nie mogę ich oślepić. Za to z kolei musi być inny zmysł, który zastępuje im wzrok… Najpewniej słuch. Właśnie! Wystarczy użyć odpowiedniego uroku, które stworzy odpowiednią falę dźwiękową; dzięki temu będą bezsilne, ale nadal będą śmiercionośne. Zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki oddech. Czas działać.
Teraz.
Wyskoczyłam z ukrycia, chroniona specjalną tarczą. Wysłałam specjalne fale dźwiękowe dla pojedynczego smoka, aby każdy był unieszkodliwiony. Nadal używałam kamuflażu, ale mimo tego małe smoki mnie zauważyły, jednak zanim do mnie dotarły, leżały już ogłoszone na ziemi. Spojrzałam na ziemie, a następnie rozejrzałam się dookoła. Nie było innych Zmór. Przynajmniej tyle…
Zerknęłam na wilka… Wydawał się dziwnie znajomy. Zielonkawa sierść, “skarpetki” na tylnych nogach, puste, czarne oczy bez emocji…
Jednak coś tu nie pasowało.
Toxi powinna mieć nieco bardziej fosforyzującą sierść, tym bardziej nocą. Teraz miała odcień zgniłej zieleni, a na ciele były też strużki zaschniętej krwi.
Miałam złe przeczucia.
Toxikita jest zbyt dumna, aby dała w ogóle mi się obejrzeć, nie mówiąc już o zgodę na leczenie… Czeka mnie ciężka noc. Podeszłam powoli do niej, nie spuszczając ją z oczu. Ona również mnie obserwowała, jednak miałam wrażenie, że słabnie z każdą chwilą. Nie miałam za dużo czasu, aby ją przekonać, że mimo wszystko chce jej pomóc, choć chętnie by ją tu zostawiła na pastwę tej trucizny.
Ale nie jestem taka.
Taka jak ona- tak toksyczna.
Zamknęłam mocno oczy i powiedziałam:
- Tox, posłuchaj mnie uważnie. Jeśli za chwilę nie dasz mi obejrzeć tych ran, za kilka lub kilkanaście minut będziesz martwa, mimo swoich *mocy* - zaznaczyłam, aby przekaz był zrozumiały aż do bólu. - Tak więc - wybierasz kompromis czy szybką śmierć?
Toxi? Początkowo miało to być opko do kogoś, ale je przerobiłam.
Nie chce czekać kolejne 3 miesiące na odpowiedź :v