23 lutego 2018

Od Symonidesa cd. Antilii

Przymknąłem oczy, uśmiechając się pod nosem gorzko. Jak zwykle - najlepsze momenty są przerywane. Antilia wstała i wpatrywała się niespokojnie w niebo, zapewne czekając, aż ukaże się na nim cień smoka. Już miałem podnieść się i dołączyć do tego absurdalnego oczekiwania, jednak jeszcze przez chwilę tkwiłem w bezruchu i wpatrywałem się w jej sylwetkę. Jakoś nie mogłem uwierzyć w to, co działo się przez ostatnie kilka miesięcy. Porządkowałem myśli i po prostu się jej przyglądałem.
Poczułem ostry ból w kręgosłupie, jednak nie na tyle silny, abym zaczął martwić się na poważnie. Odskoczyłem w bok, unikając kolejnego ciosu i przekląłem w myślach za to, że właśnie teraz zebrało mi się na wspominki. Antilia zniknęła z mojego pola widzenia, co początkowo mnie zaniepokoiło - po chwili jednak zdałem sobie sprawę, że po prostu wzleciała w górę i teraz zaatakowała napastnika. Znów uniknąłem ciosu i kilkoma długimi skokami wycofałem się na tyle, aby przeanalizować sytuację.
Dero, samiec, szczęśliwie niewielki. Rany Antilii jednak nadal są poważne i nie powinna nawet latać, nie mówiąc już o walce. Podskoczyłem do smoka i krzyknąłem, zwracając na siebie całą jego uwagę. Spojrzał na mnie groźnie i ukazał swoje pożółkłe zęby. Skupiłem wzrok na fioletowym punkcie na jego czaszce, a kiedy lekko się pochylił, już zupełnie swobodnie mogłem go obejrzeć. Na razie nie atakowałem. Antilia wiedziała o jego słabym punkcie. Świadczyły o tym całkowicie świeże rany - nie głębokie, jednak bardzo precyzyjne - zaraz przy nim. Zmarszczyłem brwi i szybko spojrzałem na waderę, która teraz wylądowała i oddychała głęboko. Odbiegłem w odwrotnym kierunku, a smok podążył za mną.
Spoglądała na mnie i wiedziałem, że się waha. Chciała podbiec i mi pomóc, ale doskonale zdawała sobie sprawę ze swojego aktualnego stanu zdrowia i z tego, że jakikolwiek błąd może skończyć się tragicznie. Jej mięśnie drżały z nadmiernego wysiłku spowodowanego lotem.
Obrót i uderzenie w bok, potem uskok. Powtórzyłem to już trzeci raz i choć skutkowało zachwianiem równowagi, nie dawało szans na ucieczkę. Ruchem głowy poleciłem Antilii, aby się ukryła. Sam też nie miałem zamiaru walczyć, nie teraz, nie z tymi ranami i nie bez broni. Prawdziwym celem była teraz kropka na czubku głowy bestii.
Rzut okiem w kierunku wadery. Nie ma jej, ukryła się. Bardzo dobrze.
- Dero - syknąłem, chcąc, aby lekko zniżył łeb celem spojrzenia na mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem i skoczyłem, wbijając pazury w jego lewe oko. Ryknął i zarzucił łbem, jednak udało mi się utrzymać. Kiedy wysunął łeb naprzód, ja odbiłem się od brunatnych łusek i opadłem zaraz przed upragnionym celem.
Niewielkie draśnięcie. Tyle powinno zadziałaś.
Zatoczył się i przymknął oczy, a dokładnie prawe oko i to, co zostało z lewego. Wziąłem głęboki oddech i zeskoczyłem, zanim ten opadł z hukiem na ziemię. Moje lądowanie nie należało do tych najprzyjemniejszych, lecz zaraz po tym, jak znalazłem się obok smoka, rzuciłem się przed siebie. Nie może oprzytomnieć do momentu, w którym stracę go z oczu.
Wpadłem do jaskini, robiąc przy tym niezłego zamieszania. Wziąłem głęboki wdech i później odetchnąłem z ulgą, widząc spoglądającą na mnie Antilię.
- Zgrywasz bohatera - stwierdziła z lekkim uśmiechem.
- W końcu trzeba pokazać się z jak najlepszej strony - odparłem nonszalancko i skrzywiłem się chwilę później, kiedy ból w boku dał o sobie znać. - Dobrze, że adrenalina trochę pomogła.
Podeszła do mnie i chciała pomóc, jednak ja zatrzymałem ją, blokując jej łapę. Zbliżyłem się jeszcze bardziej i chwilę tkwiliśmy w pocałunku, a potem oparłem czoło ojej szyję i uśmiechnąłem się półgębkiem.
- Teraz przynajmniej nikt nam nie przeszkodził.
Chwyciła za mój podbródek i lekko go uniosła, przez co teraz patrzyłem w jej oczy. Była zmęczona, obolała i zakrwawiona, ale i tak uśmiechnięta. No i wyglądała zabójczo.
- Już za kilka dni wrócę do siebie. Nie będziesz musiał walczyć sam - powiedziała cicho. Pokręciłem na to łbem.
- To nawet nie była walka. Po prostu musiałem coś zrobić, żeby wreszcie w spokoju cię pocałować.
Prychnęła i zaśmiała się krótko. Pierwsze zakłopotanie minęło i teraz czułem się zupełnie swobodnie.
- Chodź, przemyjemy rany, zanim ktoś znowu nas zaatakuje.
Skinąłem łbem i podążyłem za nią. Miska z w miarę ciepłą wodą, pudło z bandażami i jakiś specyfik do odkażania wystarczyły. Znów byłem cały owinięty i znów czułem się przez to nienaturalnie. Bandaże zawsze w jakiś sposób krępują ruchy.
Z moimi obrażeniami poszło szybko, więc pomogłem Antilii przy jej ranach. Niektóre przez lot ponownie otwarły się i trzeba było je przemyć.
- Boli? - zapytałem, przykładając nasączoną przeźroczystym płynem ścierkę do jej łapy. Siedziała naprzeciwko mnie i czułem na sobie jej wzrok, kiedy schylałem się, by odkazić kolejną ranę.
- Nie. Bywało gorzej.
- Ty też zgrywasz bohatera - zaśmiałem się cicho i zacząłem bandażować. - Poza tym mam coś dla Ciebie.
Zawiązałem całość, aby bandaż nie zsunął się podczas marszu. Wyprostowałem się i wyjąłem z torby pozostałości tego, co kupiłem jakiś czas temu w sklepie.
- Leczniczy Proszek i dwa Kwiaty Chetris. Pomogą ci wylizać się z ran - puściłem do niej oczko i podsunąłem przed nią podarunek.

Antilio? :3

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template