26 lutego 2018

Od Taiyō cd. Alpina

Poczułam się, jakby ktoś przeciął mnie na wskroś lodowatym mieczem, ale kiwnęłam głową. Jak najszybciej powinniśmy opuścić ten las, dopóki mgliste bestie nie wrócą.
Przed nami rozciągał się ciemny las. Alpin dziarsko szedł do przodu, co nie znaczy, że nie wyglądało to okropnie i wyraźnie widać było, że rana na łapie mocno boli.
Wracaliśmy pospiesznie, ale kolejne kroki stawialiśmy ostrożnie i cicho. Mgła zdawała się spowijać las, wyczuwalna była obecność czegoś... złego. I upiornego zarazem. Co to było? Miałam wrażenie, że Alpin to wie, tylko nie ma zamiaru mi powiedzieć. Może przez to bardziej bym się bała.
Tak, starałam się być dzielna, ale nie mogę przemilczeć, że faktycznie się bałam. Przerażające otoczenie i wspomnienie mrocznych istot zrobiły swoje. Chociaż usilnie stałam się tego nie pokazywać, to jednak wywoływało te czynniki u mnie strach.
Odetchnęłam, gdy wyszliśmy z tego mrocznego miejsca. Alpin odprowadził mnie pod samą jaskinię. Martwiłam się o jego nogę i było mi głupio, że wprosiłam się na jego wyprawę, co nie skończyło się zbyt kolorowo. Podświadomie byłam pewna, że wina leży po mojej stronie, choć Alpin nigdy by mi tego nie przyznał.
Zatrzymaliśmy się przed wejściem do jaskini.
- Napewno wszystko w porządku? - basior jeszcze raz zmierzył mnie od stóp do głów.
- Nawet draśnięcia, spokojnie. Ty za to powinieneś iść do medyków.
Mruknął coś w stylu: ,,Nic mi nie będzie".
- Wróć do mieszkania i nie wychylaj już się aż do poranka.
- Napewno sobie poradzisz? - odparłam, wchodząc do własnej jamy i spojrzałam na niego z troską.
- Tak. Nie wychodź z jaskini pod żadnym pozorem.
Coś w jego słowach sprawiło, że mimowolnie zadrżałam.
- Nie wyjdę. Tym się nie przejmuj.
Patrzyłam jeszcze, jak oddalał się w głąb watahy. Odwróciłam się do własnego łóżka. Nie paląc nawet w kominku, ległam na posłanie. Najwyższa pora spać.

***

Obudził mnie w środku nocy podejrzany dźwięk.
Tuż przy mojej głowie zauważyłam pysk Alpina. Zaskoczyło mnie to, ale natychmiast jego kontury rozwiały się w czarną mgłę. Jaskinię wypełniał mrok.
Z boku, gdzieś z głębi wydobywał się dźwięk kąpiących kropel. Najwyraźniej niedawno padał deszcz. Mogłam jednak przysiąc, że słyszałam coś jeszcze. Jakby czyjeś ciche kroki. Wyczuwałam wyraźną aurę innej istoty. Moje mięśnie mimowolnie się napięły. W środku ktoś był.
Powoli podniosłam się z posłania, podskórnie czując mgłę formującą się dookoła w wojowników. Wycofałam się w głąb jaskini. Dotarłam do skalnej ściany i potknęłam się o potłuczony wazon. Szybko odkryłam źródło dźwięku, który początkowo wzięłam za skapywanie deszczówki. W niszę pod naczyniem sączyła się jakaś ciecz. Spanikowałam, słysząc przybliżające się kroki, w tym samym momencie wpadłam w kałużę i zauważyłam przerażająco dziwaczny kolor substancji. Nagły odruch pchnął do ucieczki, gdy nagle tuż przede mną zjawiła się Chodząca Postać. Jej upiorne oczy świeciły prosto w moje ślepia; mimo to widać było, że zamiast pyska ma czaszkę. Na oślep odnalazłam wyjście i wypadłam z jaskini. Mgliste zmory czekały na mnie na zewnątrz i wtedy właśnie zaatakowały. Nie myśląc już o niczym, jak najszybciej biec.
Nie był to dobry moment, na wszystkie refleksje, które mnie dopadły. Nie chciałam widzieć, co mnie czeka, jeśli stwory mnie dogonią, one za to gorąco pragnęły mi to sprezentować. Bezładna mara z mgły i tupot nóg wciąż pędziła mnie do przodu, było źle, było bardzo, bardzo źle.
Nagle orkiestra ucichła, wiatr nie szumiał mi w uszach; straciłam słuch, wolałam jednak udawać, że otacza mnie cisza.
Minęła długa chwila, zanim odważyłam się obrócić. Wycieńczone gwałtownie zmusiły mnie do postoju. Chołota gnała za mną, jednak wyprzedziłam ją pewną odległość. Pamiętam masę łap, cieni i rozwartych szczęk z pożądaniem w ślepiach. Ten widok zmusił mnie do ponownej ucieczki. Nagle zauważyłam jednak coś, przez co natychmiast się potknęłam i upadłam. Byłam cała we krwi; NIE MOJEJ krwi. Zaczęłam staczać się w dół. Impet moje ciało straciło tuż przed czyjąś jaskinią. Była to jama Alpina; on sam stał przed nią. Podbiegłam do niego, ruchy warg wskazywały na to, że coś mówił. Chciałam mu powiedzieć, że nic nie słyszę, kiedy nagle zamienił się w Chodzącego Stracha. Krzyknęłam i odskoczyłam w głąb ciasnej pieczary. Zza pagórka wypadła ciemna masa mgły, nóg i krwiożerczych głów. W panice wycofywałam się aż dotarłam do ściany. Rozejrzałam się w panice. W ścianie była tam wąska nisza. Wepchnęłam się w nią jak najgłebiej. Otoczyły mnie zjawy, sytuacja stała się tragicznie bez wyjścia. Koniec zbliżał się nieuchronnie...
Obudziłam się zlana potem. Kant łóżka boleśnie wpijał mi się w bok.
Spojrzałam na mroczny kąt, w którym tkwił nietknięty wazon. Nie mogłam już więcej zasnąć.

***

W kolejnych dniach zaczęła się wojna.
Straszne jest, ile okropieństw skrywa w sobie świat.
W ostatnim czasie zdarzyło się dużo, może aż za dużo.

- Czytam zastępców przywódców: Harbinger dla oddziału I, Kianixie oddział II Ii, dla oddziału III April, dla oddziału IV Taiyo, dla oddziału V Zefir, dla oddziału VI Zero, dla oddziału VII Reyley i Englie dla oddziału VIII.
Dookoła panował szum, tak, że nie słyszałam dalszych słów. Nie musiałam. Ja... zostałam zastępcą oddziału?

Od tamtego momentu miałam łapy pełne roboty. Brałam czynny udział w planowaniu, i to bardzo szczegółowym, wszelkich wypraw dostarczających pożywienie; opatrywałam rannych, tak że przyzwyczaiłam się już nawet do widoku krwi. Nie czułam się dobrze w trakcie tej wojny. Byłam wycieńczona i miałam dość tych wszystkich okropieństw które się działy. Świat - jak widać - nigdzie nie jest idealny.

Aż pewnego razu znów natknęłam się na znajomą twarz.
- Hej - odezwałam się, myjąc łapy w misie z czystą wodą.
- Cześć - przywitał się - Ty trafiłaś tutaj?
- Z braku lekarzy nanoko lekarzem - przetłumaczyłam stare przysłowie. - A jak Twoja łapa?
- Już zapomniałem.
Podeszłam do wilka i przyklękłam przy nim, żeby przyjrzeć się świeżej ranie na łopatce.
- Nie wierć się... Muszę to obejrzeć.
- To nieistotne.
- Każdy tak mówi.
- Nie - podniósł się. - Wiesz, ile trwa już wojna?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Jeszcze bardziej zaskoczyła mnie odpowiedź.
- Trzy dni.
Dopiero trzy dni? Czy te trzy dni naprawdę były aż trzema dniami? Jakim cudem zdążyło tyle się wydarzyć..
- Czyli za ile jest pełnia?
- Za cztery - odparłam automatycznie.
- No właśnie... - westchnął. - Posłuchaj, nie prosiłbym cię o pomoc gdybym nie musiał. Ale taka jest sytuacja...
- Połóż się z powrotem i daj mi zabandażować tę ranę. Wtedy wszystko mi opowiesz. Nie chcesz chyba (podobnie jak i ja nie chcę) zwracać na nas niepotrzebnej uwagi.

<Alpin? Trochę przyspieszyłam akcję cx >

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template