Uśmiechnęła się. Siłą rzeczy odwdzięczyłem się tym samym. Spojrzałem raz jeszcze w jej piękne oczy. Wyraźnie próbowała nimi przekazać, jak wielką walkę myśli i uczuć przeżywa. Sam czułem się podobnie, jednak widok smutnej wilczycy był dla mnie znacznie boleśniejszy niż cokolwiek.
Silny powiew przygnał ze sobą białe płatki, tworząc nam przed oczami śliczne widowisko. Rin drgnęła, po czym skuliła się na ziemi, zdradzając dręczący ją chłód. Postanowiłem pomóc jej wstać i odprowadzić do jej jaskini.
~wiosną
Z czasem zacząłem zatracać się w nowych obowiązkach. Ciągłe dbanie o szczenięta w czasie wojny nie jest proste, zwłaszcza dla dowódcy tego oddziału, który ma oczywiście najwięcej pracy. Po kilku dniach nie miałem już sił wracać do siebie po swojej zmianie. Spędzałem całe doby na warcie w miejscu kultu. Nic więc dziwnego, że od dawna nie widziałem Rin. W coraz większym wyczerpaniu myślałem tylko o tym, by znów pogapić się razem z nią w dal, nie mając nic lepszego do roboty.
Minęło trochę czasu, a ja byłem już prawie żywym trupem. Wpadałem na drzewa, mówiłem do paproci. Szczeniaki miały ze mnie ubaw - chociaż tyle radości na wojnie. Moją totalną rozsypkę widziała też Englie, obiecała, że przez jeden dzień sama zajmie się naszymi podopiecznymi, bylebym odpoczął i niedługo mógł wrócić do pracy. Nie przyszło mi to z łatwością, bo to trochę uwłacza mojej godności, ale koniec końców zgodziłem się na tę propozycję.
Tak naprawdę nie wróciłem odpocząć, natychmiast pobiegłem do Rin, a przynajmniej szukać jej tam, gdzie rozciągają się najpiękniejsze widoki na tereny watahy, mając nadzieję, że i ona ma dziś wolny dzień.
Rin?