Na przekór moim domysłom Carfid uśmiechnął się lekko i nie wypowiedział ani słówka, co wprawiło mnie dosłownie w szok. Delikatnie popchnął mnie łapą w stronę ogromnej biblioteki i zachęcił, abym za nim poszła. Bez sprzeciwu „oddałam się” w łapy basiora, nie mogąc przestać podskakiwać z podniecenia. Co mogły skrywać te wszystkie księgi? Tego miałam dowiedzieć się niebawem.
Czaruś prowadził mnie przez ogrom wysokich regałów zapełnionych starożytnymi księgami, co jakiś czas wzdychając z uśmiechem na pysku. Czyżbym właśnie odkryła malusi skrawek mapy jego serduszka? Byłam tego niemal pewna, gdyż sam widok Carfida będącego między tymi wszystkimi książkami, pergaminami i innymi przyrządami, które znajdowały się w tym niesamowitym miejscu, potwierdzał moją tezę.
– Czaruuuś, długo jeszcze? Zaraz eksploduję! – marudziłam, ale zapał basiora nie miał końca i nie chciał ustąpić, nawet nie raczył odpowiedzieć. – Czarusiu, no!
– Jeszcze chwilę, Tero, dosłownie minuta... – westchnął zirytowany, jednak zaraz się rozpromienił.
OK. Zdecydowanie to nie był Czaruś, którego poznałam na początku.
– Ale mnie już łapy bolą! – Tupnęłam przednią łapą i usiadłam na tyłku. Carfid nie zauważył mojego nagłego postoju i popędził dalej, zostawiając mnie samą.
Zdyszałam się, przez co musiałam przez chwilę zaczerpnąć powietrza, ale gdy tylko podniosłam łebek do góry, po Czarusiu nie było ani śladu. Wstałam z lekko przybrudzonej podłogi i zaczęłam się rozglądać, aż krążyć między dwoma regałami, między którymi stałam.
Wtem, naszła mnie pewna myśl. Myśl ta nie była dla mnie obca, lecz przyznać musiałam, że niekiedy moje myśli były absurdalne. Jedną z takich była właśnie ta. Nie minęła chwila, a ja już zaczęłam wspinać się po półkach regału ku jego szczytowi. Każdy krok sprawiał mi wiele trudu, czego wadą był mój niski wzrost, którym ledwo dorównywałam młodemu jelonkowi.
W pewnym momencie straciłam świadomość tego, którą półkę mam już za sobą. Doliczyłam się około dwudziestu trzech, lecz nie byłam tego pewna, zważając na moją krótką pamięć. W końcu zdecydowałam się spojrzeć w dół, co było moją najgłupszą decyzją, jaką tylko mogłam podjąć. W głowie mi się zakręciło, kiedy odległość między dwoma regałami była ciut mniejsza od długości poduszek moich łap.
– Czy to na pewno były tylko dwadzieścia trzy półki...? – spytałam samej siebie, lecz nawet sobie nie potrafiłam odpowiedzieć.
Chcąc nie chcąc, półki, które były za mną nie mogły udać się w krowie łajno, więc zmuszona byłam kontynuować wspinaczkę. Ponownie straciłam rachubę czasu, a gdy w końcu stanęłam na szczycie regału, uśmiechnęłam się do siebie, podskakując z radości.
– Nareszcie! – Podskoczyłam kolejny już raz i ruszyłam prosto przed siebie, w stronę końca regału z nadzieją, że tam znajdę swoją zgubę.
– Czaaaruuuś? Czaruś, gdzieś ty polazł? – zaczęłam nawoływać swojego przewodnika, ale za każdym razem odpowiadała mi głucha cisza. Cisza, jak makiem zasiał.
Po dość długim marszu, gdyż regał wcale nie był taki krótki, doszłam do jego końca. Wydałam z siebie pomruk zadowolenia, pomimo odcisków na łapach. Jednakże typowe dla tutejszych wilków przysłowie sprawdziło się — nadzieja matką głupich. Carfida jak nie było, tak nie ma. Wtedy przyszła pora na zmartwienia, mianowicie: jak ja stamtąd miałam zejść? Drabiny nigdzie nie było, a gdybym ześlizgnęła się po desce na półkę, istniało by ponad osiemdziesiąt procent szans na to, że skończyłabym martwa. Och, Tero, jesteś niemożliwa! Nawet w bibliotece znajdą cię kłopoty!
Carfid? I co teraz? :o