Stworzony z wody pegaz, niezwykłe stworzenie o ogromnych, rozłożystych skrzydłach, spoglądał na mnie, wyczekując jakiejkolwiek reakcji. Kątem oka widziałem Ayoko, całkowicie wyczerpanego i zagubionego. Zresztą i tak trzymał się lepiej ode mnie...
- Co robimy? - wychrypiał i choć wyraźnie słyszałem, co powiedział, nie udzieliłem odpowiedzi.
Pegaz zastukał kopytem, chcąc zapewne nas ponaglić. Zniżyłem łeb i delikatnie musnąłem nosem jej zmierzwione futro. Nie wiem po co, pewnie chciałem po prostu ją dotknąć i upewnić się, że jest prawdziwa.
Pomimo tego, co się działo, pomimo nieprzytomnej Antilii i szalejącej za nami bitwy, czułem dziwny, otulający mnie spokój, tak, jakby wszystko miało się ułożyć. Wziąłem głęboki wdech, który wywołał odruch kaszlu. To pewnie ten dym.
- Ayoko - zacząłem, zgrzytając zębami - musimy uciekać.
Świat nie byłby sobą, gdyby w tej chwili coś obok nas nie eksplodowało, odrzucając mnie do tyłu. To jeden z nich, byłem tego pewny.
Leciałem zaledwie kilka sekund, ale na złość nie chciały one płynąć tak, jak powinny. Zatrzymałem się parę metrów dalej, w tumanach kurzu, z bolącym grzbietem. Otworzyłem kurczowo zaciśnięte dotąd powieki, najpierw jedną, potem drugą, powoli, mając nadzieję, że kiedy kurz opadnie, wszystko będzie dobrze.
- Antilia! - krzyknąłem i wstałem, chwiejąc się na boki. Nie wiem po co wołałem, w końcu i tak mnie nie słyszała. Podbiegłem do jej syna, który teraz, stojąc przy matce, warczał na zbliżającego się napastnika.
Wzdrygnął się, kiedy położyłem łapę na jego karku.
- Odciągnę go... - szepnąłem.
- Ja przeniosę ją na pegaza - dodał, praktycznie czytając mi w myślach. Uśmiechnąłem się, widząc te dwukolorowe oczy.
Nie umiem walczyć, a same słowa nie pomogą. Tym razem po prostu muszę dać z siebie wszystko. Przeciwnik. Teraz to na nim skupiłem całą uwagę. Jego łapy zaiskrzyły, na co zareagowałem śmiechem. Nie był to jednak śmiech z rozbawienia, a raczej z kompletnej bezsilności. Zanim zdążył mnie zaatakować wyjąłem z torby Pyłek Wiatru i przełknąłem, czekając na efekt.
Nieważne, jak to się skończy - muszę dać im czas.
Nie za bardzo wiedziałem, co się dzieje, kiedy moje łapy oderwały się od ziemi. Jęknąłem w duchu i starałem się utrzymać równowagę, jednocześnie wciąż śledząc ruchy wroga. Nie uniosłem się szczególnie wysoko, ale to może i lepiej... Latanie nadal jest szybsze niż zwykłe bieganie. Pełne nienawiści oczy śledziły moje niepewne poczynania. Wręcz czułem na skórze to palące spojrzenie.
Ayoko próbował przebudzić matkę, ta jednak nie reagowała. Ogarniały mnie coraz mocniejsze wyrzuty sumienia. Gdybym tylko przybył tu szybciej... A może w ogóle nie powinienem jej spotykać? To nie ja jestem ich celem, owszem, ale gdybyśmy wtedy nie włóczyli się po terenach, gdybyśmy ich nie spotkali...
Uniknąłem uderzenia w bok, jednak rażąco żółta iskra oplotła moją łapę, wprowadzając w moje ciało prąd. Zatrzęsło mną, krzyknąłem, kiedy moje ciało wygięło się w łuk, a mięśnie napięły, starając się nie rozerwać. Potem otworzyłem oczy. Przeżyłem, iskra nie była widocznie na tyle silna.
- Jeszcze stoisz? - mruknął, podchodząc. Leżałem na ziemi, oddychałem ciężko, ale znów odskoczyłem, unosząc się w powietrze. Tym razem wyżej.
Kolejna iskra zawiodła. Wzleciałem i po prostu mnie nie dosięgnęła. Udało mi się zajść go od tyłu, więc z całej siły uderzyłem w niego, od razu po tym odskakując. Idealnie. Trafiłem w obficie krwawiącą ranę.
Nie wiedziałem jak, ale udało mi się go pokonać. Leżał w kałuży krwi - swojej, mojej, może kogoś jeszcze. Wziąłem głęboki wdech i opadłem na ziemię. Co z tego, że mogę latać, jeśli nie mam siły?
- Symonidesie!
Odwróciłem się. Miałem nadzieję, że to Antilia, ale to nie był jej głos. Nie byłem w stanie dostrzec postaci, która mnie wołała.
Płomienie, których wcześniej nawet nie zauważyłem, przysłoniły mi widok.
Ayoko wykonał swoją robotę, ale też nieźle oberwał. Krew spływała mu z czoła na oko, przez co ciągle ścierał ją łapą.
- Opatrzymy to jak się stąd wydostaniemy - rzuciłem, jednocześnie rozglądając się po placu. Już niewiele dzieliło nas od wolności.
- Uciekamy?
Spojrzałem na niego. Wypowiedział to z lekkim zmieszaniem, jakby nie był do końca pewny, czy chce to zrobić.
- Przecież te wadery... zginą.
- Musimy pomóc twojej mamie - wypowiedziałem łagodnie, patrząc mu w oczy. - Dobrze wiesz, że nie damy rady...
- Mamy je tak zostawić? - warknął.
Zmarszczyłem brwi.
- Musimy pomóc twojej mamie - powtórzyłem cicho i odwróciłem wzrok na przestrzeń przed nami.
Nie odezwał się, ale widziałem, że go to męczy. Zacisnął zęby i spojrzał za nas, w kierunku płomieni, które coraz bardziej się rozrastały. Nie zrobiłem tego, bo nie umiałem.
Sam odór spalonych ciał i krzyki będą mnie prześladować.
- Łatwiej jest odwrócić wzrok, prawda? - szepnął. Stał za mną i oczekiwał, że się odwrócę, ale ja po prostu ruszyłem dalej.
Czasami nie da się wszystkich uratować.
Obudziła się parę dni później. Nie potrafiłem zapełnić tej cholernej pustki, więc tylko spacerowałem po lesie i przesiadywałem u niej, czekając, aż się obudzi. Mówili, że jej stan jest stabilny, ale ja i tak codziennie budziłem się ze strachem, że dzisiaj już jej nie zobaczę.
Ayoko odzyskał siły. Też ciągle przy niej siedział, wymieniał zwiędłe kwiaty na nowe i wkładał je do jasnego wazonu stojącego przy jej posłaniu. Nie mówił ani słowa, ale był szczęśliwy, że jest w watasze.
Teraz akurat go nie było. Nie mogłem spać, więc przyszedłem do Antilii, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Przywitała mnie bladym uśmiechem, przez co stanąłem jak wryty w wejściu.
- Witaj - wybełkotałem, mimowolnie się uśmiechając.
Antilia? ♥