Kończyła się wiosna - na niebie widać było gwiazdozbiór liry, a obok węża, patronów twórców i magów - moich opiekunów. Dla całej reszty wilków pewnie nie było to nic szczególnego, ale dla mnie oznaczało to idealną porę na przyzywanie istot z innych światów. Gwiazdy dodawały mi sił i ułatwiały kontrolę nad istotami z innych wymiarów. Na polanie wokół mnie wiły się w spiralach wyrysowane przeze mnie czary i symbole. Ja stałem w samym centrum tego wszystkiego, z otwartym Necronomiconem przed sobą- to dzięki tej niewielkiej książce mój eksperyment z otwieraniem międzywymiarowych przejść miał w ogóle jakiekolwiek szanse powodzenia, ponieważ tak sam z siebie nie potrafię robić takich rzeczy. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem czytać na głos fragment skomplikowanej inkantacji. (Na tym tałatajstwie można sobie język połamać!) Po zakończeniu inwokacji zacząłem wpatrywać się w środek wyrysowanego kręgu, w którym miał się zmaterializować przyzywany przeze mnie stwór.
A potem patrzyłem i czekałem.
I czekałem.
I czekałem.
Nic się nie stało.
Zwiesiłem głowę. Czyli wszystko znowu poszło na marne. Znowu się nie udało. Nawet ze źródłem mocy tak potężnym jak ta książka nie byłem w stanie nawet otworzyć przejścia. Co ze mnie za mag, jeśli nawet tak podstawowe rzeczy mi nie wychodzą?
Zrezygnowany pozbierałem soje rzeczy i skierowałem się w stronę terenów watahy. Naprawdę nie sądziłem, że kogoś spotkam o tej porze i to w jednej z ciemniejszych części lasu, bo tylko takie wybieram na swoje obrzędy.
A jednak.
Nie dość, że kogoś spotkałem, to jeszcze w swoim zamyśleniu praktycznie się z nim zderzyłem. A dokładniej, z nią.
Ehhhh…
- Uważaj jak idziesz! - usłyszałem poirytowany głos jakiejś wadery.
- Przepraszam - odpowiedziałem cicho. - Z kim mam przyjemność? - zapytałem, nie rozpoznając wilczycy.
Ktoś coś?