Jakaś myśl mnie prześladowała, lecz nie wiedziałam zbytnio jaka. O czymś musiałam pamiętać, tylko za nic nie przypominałam sobie o czym... Wpatrzyłam się w jeden punkt przed sobą - a dokładniej w otwarte na oścież okno. Zamurowana jak posąg, rozmyślałam.
- Przymknąć? Nie za bardzo na ciebie wieje?..Haaaloooo! Słyszysz mnie w ogóle?
Ignorowałam wszelkie czynniki działające w tamtym momencie. Nawet słowa basiora się nie liczyły. Nagle drgnęłam, bardzo zaniepokojona.
- Co ? O co chodzi-poczułam mocny uścisk, który miał przykuć moja uwagę. Basior od dłuższego czasu próbował do mnie przemówić, bez rezultatu. Poddenerwowany szukał odpowiedzi na najprostsze pytania, których zaciekle starał się dowiedzieć za pośrednictwem mych ust.
Widząc w moim zachowaniu coś na kształt olśnienia, odparł na nie jednym dużym wytrzeszczem oraz miną mówiącą samą za siebie. Wcale nie okazywałam takiej reakcji większego zdziwienia. Trafić na wariatkę jak ja, co widzi dziwne stworzenia i słyszy tajemnicze głosy, nazwać można paradoksem.
- Cóż nie gra? - ponowił próbę złapania kontaktu, szturchając mnie.
- Czy mam złamane łapy? - wykrzyknęłam desperackim tonem.
- Jak na moje oko to nie tylko łapy... A uszkodzony mózg...
- Moja łapa! - zawołałam szaleńczo. - Musisz ją złamać!
Wilk spojrzał na mnie już jak na totalną idiotkę.
- Ach... - westchnęłam pod nosem - chodzi o to, że moje wszystkie moce są połączone z umysłem. Kiedy odzyskuje przytomność, mój organizm zaczyna się szybciej regenerować, czy tego chce, czy nie. To jednocześnie zbawienie, jak i przekleństwo. Tak więc teraz, wychodzę z założenia, że moje kości się krzywo zrastają i będą to robić nadal, chyba iż ty temu pomożesz zapobiec i na czas zrobisz wspomnianą przeze mnie niedawno prośbę - wytłumaczyłam najpoważniej jak w tamtej chwili potrafiłam.
Alpin z niechęcią zerknął na moją osobę, mierząc wzrokiem posturę. Zakładam nie za ciekawy widok; rozpłaszczony placek, któremu nie wiadomo, czy wierzyć na słowo, czy totalnie go zlekceważyć. Przełknął ślinę, po czym stanął za mym grzbietem. Spojrzał na chorą łapę i jak na typowego basiora przystało - w okolice ogona. Cicho warknęłam z tego powodu, na co jego wzrok, w ułamku sekundy powędrował bardziej okolice kończyn.
Muszę przyznać, cieszyło mnie moje szczęście, czyli natknięcie się na tegoż wilka. Cechowała go ogromna cierpliwość, której INNY mógłby mu pozazdrościć.
Delikatnie dotknął miejsca złamania.
- Auu... - syknęłam, z boleści. Czułam powolne spływanie potu z czoła. Odczuwałam wrażenie jakby ktoś mnie przywiązał łańcuchami, bo ani w jedną, ani w drugą stronę nie potrafiłam się przekręcić. Bezsilność. To ona właśnie tak bardzo mi wszystko utrudniała.
Wielce się postarawszy, odwróciłam się, o mniej więcej 40 stopni, aby utrzymywać kontakt wzrokowy z Alpininem.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł - skomentował. - Bardziej bym wziął pod uwagę żebra, łopatki i te okolice.
- Znam się na medycynie jak nikt inny! Musisz tylko wykonywać moje polecenia-właściwie nie miałam najmniejszego pojęcia o tej dziedzinie nauki. Najmniejszego. Choć kiedyś pomagałam pielęgniarce zmieniać bandaże, to chyba w niczym nigdy jakoś bardziej nie zabłysnęłam.
- Jeśli się nie uda, będzie to oznaczać tylko i wyłącznie twoją winę, a potem zadbasz o swoje zdrowie sama-stanowczo wypowiedział.-Żeby nie było-drugi raz nie będę ci pomagał!
Odetchnęłam z ulgą w duchu. Co prawda, było to nie na miejscu, bo nie liczyłam się z konsekwencji "jeśli coś pójdzie nie tak".
Mimo to w duchu radowała mi jedynie myśl "Zgodził się, zgodził!" Zamerdałam ogonem, który o dziwo wyszedł bez szwanku.
- To jak sie do tego zabrać na początek?-rzekł ton niżej.
Czułam w jego głosie niepokój, troskę. Jako jedna z niewielu osób spotkanych w moim życiu, pomagała mi. Ale nie z przymusu, nie z czyjegoś nakazu, nie w efekcie zbiegu okoliczności, bądź żeby wykorzystać mnie do jakiś niefortunnych celów. Uczynił to z dobroci serca.
W kącikach oczu już budowały kolejne i kolejne się łzy, które powoli spływały mi po poliku.
No wzruszyłam się, no.
- Zbyt często ryczę gdy natrafiam na basiorów w tej watasze-mruknęłam, pod nosem, prowadząc cichy monolog-Jak będę tak często beczeć to zamienię się w owce.
- Czy ty płaczesz?-usłyszałam głos dobiegający z drugiego końca izby.
Doszłam do wniosku, że Alpin poszedł w owym momencie sięgał po narzędzia lekarskie.
- Nie - zaśmiałam się sztucznie - tylko mnie bardzo boli. Mam nadzieje, ze długo ci to CAŁE przygotowanie nie zejdzie.
- Potrzebuje jedynie jakiegoś kija. Coś musi podtrzymywać łapę, a bandaże już mam, substancje do przemycia też i narzędzia, więc lada chwila będzie po wszystkim. Poczekaj chwilę-to powiedziawszy wybiegł z pracowni.
Przed nosem ujrzałam stosy kartek. Czysta ciekawość kusiła mnie aby przeczytać zapisy, lecz ciało nie pozwalało na żaden zamierzony ruch. W miarę silne mięśnie brzucha, umożliwiły mi wolniutkie przeczołganie się przed siebie. Już niewielka odległość oddzielała mnie od zaspokojenia ciekawości i częściowego przeczytania zapisów. Zgadując, na jednym stosie leżały dokumenty, za to na drugim coś w rodzaju dziennika. Wnet zjawił się Alpin. Jak poparzona zamarłam. Od razu udałam, iż przez cały ten czas tylko leżałam. Gra aktorstwa wcale nie szła mi tak źle. Poprzez udanie większego rozkojarzenia, nic nie wyglądało podejrzanie.
- Mam nadzieje, że zbyt długo nie czekałaś. Możemy zaczynać!-oznajmił.
- Wyśmienicie-szepnęłam jako dowód potwierdzenia.
Basior nie był przekonany czy w ogóle się opłaca działać na własną rękę, kiedy w watasze było mnóstwo medyków. Jednakże, z drugiej strony czuł się zobowiązany, skoro już powiedział „tak".
- Przygotuj się. Generalnie postaram się zrobić to szybko, ale nie mogę obiecać, że bezboleśnie - wypowiedź brzmiała, przynajmniej dla mnie, bardzo profesjonalnie.
- Przeżyje, nie takich operacji byłam świadkiem! - rzekłam z nutką fałszywej dumy.
Westchnienie. Wilk zebrał się krótką chwilę, aż zrobił to czego czuł przymus. Wpierw rozlał strumyczek wody utlenionej.
- Może szczypać, ale najgorsze dopiero przed tobą-motywacja zawsze mile widziana!
Z dwóch stron uchwycił łapę metalowymi narzędziami. Odliczył głośno: „3, 2, 1”, na co za pośrednictwem przyrządów kończyna „pękła” na pół.
Zacisnęłam ze wszystkich sił zęby. Poczułam nieunikniony dreszcz, który przebiegł przez całe ciało. No rzesz! Zapomniałam o jednej dość znaczącej rzeczy. Otóż takiej, iż w okolicznościach zagrożenia bez jakiejkolwiek kontroli obraniam się prądem. Przez co tak i się stało podczas operacji. Na dodatek wierzgnęłam jak rumak, przez co niestety przewróciłam swojego „lekarza".
- Nic ci nie jest? - zapytałam nieśmiało. Liczyłam się ze skutkami, ze wściekłością wilka, rozczarowaniem. Wszelka cierpliwość się kiedyś w końcu przecież kończy!
Ku zaskoczeniu i temu, iż najzwyczajniej w świecie miałam farta, elektryczny piorun nie poraził basiora.
- W sumie to nic, ale na przyszłość postaraj się nie kopać w sam środek łba, okay? Byłbym wdzięczny - chrząknął, jednocześnie wychodząc spod blatu.
Chwycił w pysk szmatę, a następnie związał ją w supeł i podłożył kij, przykrywając miejsce złamania.
- I gotowe! - zawołał zadowolony.
- Dziękuje - wdzięcznie odparłam - to co teraz chyba zamiana ról? Przyłożyć ci lód?
Sturlałam się ze stolika pracowni, zeskakując na cztery łapy.
- Co ty wyprawiasz?! - oburzył się.
- Jak to co? Żebra się zrosły, małe urazy też, podobnie rany. Godzina - może dwie i z łapą będzie podobnie!
Basior zmarszczył czoło. Jak w przeciągu niecałej pół godziny byłam w stanie wyzdrowieć? Po krótkim zastanowieniu przypomniał sobie moje wcześniejsze słowa.
- No tak... Wspominałaś coś o tej regeneracji, ale jestem w szoku. Już wyglądasz normalnie, a zostałaś staranowana!-rzekł, z podziwem, przeplatanym z oburzeniem.
- Zapewne ty też masz jakieś moce, których mogłabym ci pozazdrościć - powiedziałam, rozglądając się za czymś z rodzaju zimnego okładu.-Apropos, jak twoja głowa?
Alpin? Sorry, ze tak długo, ale nie potrafiłam się zebrać, to jedna rzecz, a druga: wypadłam z wprawy