Po długich rozmowach ze swą rodziną za dnia, w końcu zgodzili się by młody wyruszył samotnie w drogę powrotną. Zrozumieli, że już nie jest małym, zadającym dziwne pytania szczeniakiem, ale dorosłym i sam zdecyduje jak chce żyć. Tylko beżowy brat Picallo nie mógł zrozumieć, jak można opuścić swoich dla obcych i zostawić bezpieczne domowe gniazdko na rzecz dzikości? Przemilczał jednak sprawę siedząc ciągle u boku ojca. Assuva od zawsze był pewien, że jego poważny brat będzie chciał kiedyś przejąć stanowisko alfy, to dlatego nie spuszcza swego rodzica z oczu... Wszyscy razem omówili jeszcze to i owo, rodzice pomogli synowi z zapasami na drogę. Potem nastąpiło krótkie pożegnanie. Z torbą przewieszoną przez plecy Assuva skierował się do wyjścia. Po zachodzie słońca czarnowłosy odniósł wrażenie, że gdy przekroczy próg rodzinnej jaskini to już nigdy do niej nie wróci. Zatrzymał się i zawachał się na kilka sekund. Przełknął ślinę. Cisza wokół była niezręczna.
- Trzymaj się synu. - Uniusł łeb gdy usłyszał stary, dobry, opanowany głos Ojca. - Nie poddawaj się nigdy. - Dodała ciepło matka. - Życzę ci szczęścia. - Odezwał się w końcu Picallo, nie chcąc być zapamiętanym niemiło. Najmłodszy Hatsuyuki zaskomlał tylko cicho i zagryzł wargę. Czerwono-czarny odwrócił się do nich powoli, poraz ostatni przyjżał się rodzinie i uśmiechnął najszczerzej jak potrafił. - Dziękuję wam za wszystko. Do zobaczenia w przyszłości! - Po tych słowach Assuva wybiegł z pomieszczenia i ruszył na północ w gęsty sosnowy las.
Został za nim tylko pył unoszący się w powietrze od szurania pazurami o suchą ziemię. Ten wieczór był chłodny i dosyć ponury, ale Assuva nie czuł się źle. Po pierwsze rzadna temperatura nie była mu straszna dzięki gęstemu futru i jednej z jego nabytych mocy. Ciało basiora przyzwyczajało się do każdych warunków klimatycznych, nawet najbardziej egzotycznych. Po drugie, miał niedługo wracać na utęsknione ziemie Watahy Smoczego Ostrza. Na myśl o tych wspaniałych, bujnych w roślinność, zwierzynę łowną oraz wodę terenów uśmiechnął się kącikiem ust. Rozbił się dwa kilometry od poprzedniego domu, z rana planował ruszyć dalej. Gdzieś w oddali dostrzegł szybki ruch i usłyszał harakterystyczne sapanie. Zbliżał się jeden z jego braci, ten miękkim sercem. - Co cię do mnie sprowadza Hatsuyuki? Tak szybko zatęskniłeś za starszym bratem? - Odezwał się w ciemność. Zza krzaka wyłonił się ogon, potem tłów aż w końcu w całości pokazał się przed Assuvą niebieskooki, niski, czarno-biały, wilk.
- Ja... chyba tak... - Wysapał Hatsuyuki. Assuva wstał, wyjął zza ścianki miskę wody po czym podał ją bratu trącając ostrożnie nosem. - Spokojnie, długa noc przed nami. Napij się i opowiedz dlaczego za mną pobiegłeś. Hatsuyuki kiwnął głową
i łapczywie wysiorbał wodę układając wargi jak koń. Gdy skonczył otarł pysk łapą i spojżał drugiemu wilkowi w oczy. - Bracie jesteś pewien, że nie zostajesz z nami? Ojciec może wyglądał jakby życzył ci powodzenia, ale gdy tylko wybiegłeś oznajmił, że jeśli do rana nie zawrócisz możesz zostać uznany za wroga naszej watahy Świtu. Tylko, że ja nigdy nie mógłbym cie tak potraktować! Asu chciałbym dla ciebie jak najlepiej, braciszku proszę, zostań z...
- Hatsu. Zadecydowałem już. Wracam do WSO. Nie chcę nigdzie indziej mieszkać. Wiem, boli, ale właśnie to jest twoją słabością, że za bardzo się przejmujesz. Spójż na własne życie. Zadbaj o własne dobro. Idąć za mną, narażasz się. - Przerwał mu Assuva.
- Rozumiem... W takim razie przyjmij to ode mnie. - Odezwał się cicho
i włożył bratu w dłoń srebrną bransoletke. - Co to jest? - Spytał basior podziwiając błyskotkę.
- To dla ciebie. Na pamiątkę ode mnie. Nigdy cię nie zaponę Asu. Kupiłem ją na szczęście lecz także byś o mnie pamiętał. - Wytłumaczył Hatsuyuki. - Jakże mógłbym zapomnieć Hatsu. - Poczochrał młodszemu grzywkę - Podoba mi się. - Dodał ze słodkim uśmiechem, nasuwając srebro na łapę.
- Cieszę się.
- Bądź silny. Wracaj i ciesz się swoim życiem. Kiedyś się jeszcze spotkamy. Leć! - Klepnął brata w ramię.
- Do widzenia! - Odparł Hatsu po czym odbiegł.
Znowu nastała cisza. Basior pokręcił się chwilę wokół legowiska, gdy w końcu się położył zasnął wtulony
w swój puszysty ogon.
*Rok później, Watacha Smoczego Ostrza, Gondoliny*
- A przy okazji porządnie się najeść. - Stwierdził oblizując wargi i zaczął się skradać.
Las z każdym krokiem wydawał się coraz gęstrzy. Assuva zerknął na lewo. Parenaście metrów od niego, w wysokiej trawie pasła się niczego nie świadoma sarenka.
Już chciał ją zastraszyć według planu, w stronę pułapki , którą zastawił tu dwa dni temu gdy nagle jakaś czarna wadera z niebieskimi uszami wyskoczyła zza krzaków i zaczęła gonić jak szalona w stronę serenki. Miał wrażenie iż kiedyś za szczenięcych lat ją poznał, niestety zbyt szybko zniknęła mu z oczu razem ze zwierzyną, by mógł się nad tym lepiej zastanowić... Asu westchnął i wstał nieśpiesznie. Nagle dostrzegł jakiegoś innego, wysokiego, czarnego wilka. Zbliżył się odrobinę, nie było sensu się ukrywać, bo tamten zapewne wcześniej go zauważył. Gdy był na tyle blisko, ale jednak z dystansem, by lepiej się przyjżeć niznajomemu, wzdrygnął się nieco. Nie ze strachu, raczej z fascynacji. Zaczął się na niego łapczywie gapić. Był pewien, że to tej osoby szukał. Wszystko się zgadzało z opisami świadków. Według Assuvy wilk ten był zaskakująco piękny
i straszny jednocześnie. Miał długie nogi uzbrojone ostrymi pazurami podobnie jak u Asa, był jednak dwa centymetry wyższy w kłębie i szczuplejszy. Jego głowa obrośnięta białym, cienkim futrem przypominała trochę czaszkę, a bystre żółte oczy były szeroko otwarte.
Na szyi miał długie czarne futro, a na reszcie ciała krótkie.
Ten niezwykły basior miał jednak najciekawsze wielkie, ostre i powyginane zęby.
Obrócił się do Assuvy, a z jego warg spłynęła krew. Ase stłumił jęk zachwytu, bo zaczął się zastanawiać czy to nie krew ofiary. Krople szkarłatnej cieczy zaczęły spływać po pysku w dół. Trochę się stresował, że nieznajomy może zaatakować.
- No nie patrz się tak! Ja rozumiem, że trochę dziwnie jest spotkać kogoś w takim gąszczu, ale no cóż. Kiedyś musi być ten pierwszy raz – Odezwał się obcy żartobliwie. Czar strachu prysł.
Miał naprawdę ciepły głos kontrastujący z przyprawiającym nie jednego o dreszcze wyglądem. - To nie o to chodzi. Raczej mnie zachwycasz... - Wypowiedział na głos Assuva. Nieznajomy zamrugał gdy zdał sobie sprawę co mu powiedział. Assuva chrząknął szybko odrywając na chwilę wzrok i kontynuował - To znaczy, zastanawia mnie twój nietypowy wygląd. Doszły mnie słuchy, że przestraszyłeś stąd niejednego wilka z watahy...
- Doprawdy? - Basior jakby zesmutniał w oczach.
- No tak, dlatego jestem tu by udowodnić, że się nie mają czego bać. - Uśmiechnął się szczerze Asu. Nie chciał go dołować. Uchylił wesoło głowę w bok, dostrzegł iż nieznajomy przygryzł dziąsła, stąd krew. Być może ze stresu? Podszedł nieco bliżej. Nie wyczówał od niego ani złych ani dobrych zamiarów. Sprawiał wrażenie pustki, którą trzeba wypełnić.
- Jesteś tutejszy? Nie widziałem cię wcześniej w watace... W ogóle nie wiem jak ty, ale ja zgłodniałem. Sarna nam uciekła, więc co powiesz na ryby? Niedaleko jest piękne jezioro, w którym pełno różnych, smacznych gatunków. Ah jak masz na imię? Nie chciałbym ci ciągle mówić "czarny basiorze". - Zasypał go pytaniami.
Miał nadzieję, że jakoś się zaprzyjaźnią choćby miało to trwać wieki...
Than? Wiem, że troche dziwne, ale mam nadzieje, że odpiszesz