...
Obudziłem się, był to jedynie koszmar. Jako iż mam charakter dzieciaka, często mi się to zdaża, ale.. wszystko jest już dobrze, a tak w ogóle to gdzie ja teraz jestem? Ach... no tak przyspałem przy pilnowaniu szczeniaków, jednak.. są całe i zdrowe.
- Godzinkę lub trochę dłużej-W końcu moja ,,praca”, którą w większości przespałem się zakończyła, w podskokach powędrowałem nad Gondolin. Podskakiwałem i podskakiwałem, rozglądałem się, jednak kiedy przechodziłem obok jakiegoś wilka ten.. nawet na mnie nie spojrzał, a chciałem kogoś poznać. W końcu, kiedy już dotarłem na miejsce zobaczyłem swój ulubiony krajobraz. Rzeka.. zwierzyna.. rośliny, a właśnie rośliny! Miałem zebrać kilka ziół.
- Które wziąć..? – rozglądałem się po roślinach, które rosły wśród drzew.
W końcu kilka wziąłem i zacząłem się rozglądać. Usiadłem obok rzeczki.. hmm, rzeka, dobrze że nie jestem przy tej Valar. Nie chciałbym, żeby sen okazał się prawdą. Zacząłem spacerować wśród wody po czym zauważyłem kamienie, wskoczyłem na nie, byłem można powiedzieć nad rzeką, ale.. nie przejmowałem się tym. Skoczyłem dalej i potem znowu.. dotarłem na drugi brzeg. Szedłem dalej i patrzyłem co się dzieje dookoła, popatrzyłem na kamień i zrobiłem z niego niedużego ludzika, który za mną zaczął podążać.. tak jakbym dał mu życie. W pewnym momencie zacząłem biec, a Kamieniek (Tak nazwałem ludzika) za mną.
- Po jakiś 10 min biegu -
I.. zrozumiałem, zgubiłem się. Zacząłem niuchać po trawię nosem i szukać drogi do domu, jednak nic nie wyczułem. Tak jakby mój węch w końcu padł. Usiadłem znowu na chwilę, rozejrzałem się – prawo, lewo, prawo, lewo.. potem do tyłu i jeszcze przed siebie. Jedyne co widziałem była to trawa oraz drzewa. Nawet rzekę zgubiłem. Wstałem i ruszyłem dalej, tuptałem powoli po trawię, która otulała moje łapy oraz po resztkach śniegu, które wydawały fajny dźwięk. Opuściłem uszy, zmęczyłem się bieganiem.. zacząłem cicho dyszeć, ale szedłem dalej bez zatrzymywania się. Nagle poczułem, że ktoś wskoczył mi na grzbiet, był to oczywiście Kamieniek.. mój mały towarzyszący mi przyjaciel, którego niedawno stworzyłem. Dreptałem dalej, ale przez tego głaza na moim grzbiecie męczyłem się bardziej.. w końcu wyszedłem na jakąś łąkę, brak drzew.. brak jeziorka, nic. Po prostu trawa i kwiaty. Szedłem jeszcze kawałek, jeszcze.. jak najdalej mogłem, ale.. w końcu po prostu moje oczy zaczęły się zamykać – padłem, zemdlałem. Dużo biegałem, więc co się dziwić, nawet we śnie.. ale, może ktoś mi pomoże, może w ogóle ktoś mnie znajdzie?
Ktoś pomoże? :c