- Ale... - zacząłem, kręcąc łbem - jak to?
- Wiesz, kiedy basior z waderą... - odparła z przekąsem, a ja przerwałem jej uniesieniem łapy.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Jesteś pewna?
- Chyba tak... Nie cieszysz się?
Zmarszczyła brwi, lekko przekręcając łeb. Spoglądała na mnie łagodnym, pytającym wzrokiem.
- Nie, ja... - odetchnąłem, zamykając oczy. - To chyba za wcześnie. Nie umiem, ja nie potrafię...
- Być rodzicem? - dokończyła cicho.
- Tak. Właśnie tak - odwróciłem się. - Muszę się przejść, nie czekaj na mnie.
Kątem oka widziałem jeszcze, jak ta, zrezygnowana, podnosi się z ziemi i, włócząc łapami, oddala się w kierunku naszej jaskini. Byłem zdenerwowany, nie umiałem tego zaakceptować. Nie lubię szczeniaków. Nie chcę ich mieć.
- Raiden?
Uniosłem łeb na dźwięk mojego imienia. Szara wadera spoglądała na mnie z zaciekawieniem. Nawet nie zauważyłem, że już tyle przeszedłem.
- Ayame? Czego chcesz? - warknąłem, zatrzymując się.
- Co się stało?
- Nic się nie stało.
- Pytam co, nie czy - prychnęła, podchodząc. - Więc?
Zacisnąłem zęby, przez chwilę się wahając.
- Will jest w ciąży! - wydusiłem wreszcie, ze złością opierając czoło o pień najbliższego drzewa.
Skrzywiła się.
- I co? Tyle? To chyba dobrze, nie?
- Dobrze?! Zwariowałaś?! Wyobrażasz sobie mnie z gromadką szczeniąt?!
Obrzuciła mnie ostrym, chłodnym spojrzeniem i wstała, wbijając we mnie wzrok.
- No i co zrobisz, hę? Porzucisz ją? Ciężarną? - zawarczała, wbijając pazury w suchą ziemię. - Miej jaja i jakoś to przeżyj. Może je pokochasz, kto wie?
- Ja wiem - odwróciłem wzrok. - Ale nie porzucę jej, zbyt ją kocham.
- To w czym problem?
- Masz w sklepie Czarne Serce? - zapytałem, odruchowo ściszając głos.
- Mam, a jakże. Ale nie sprzedam ci go.
- Jesteś sprzedawcą! Taka twoja rola!
Poczułem mocne uderzenie w lewą stronę pyska. Postałem jej oburzone spojrzenie.
- Nie krzycz na mnie - zaczęła cicho. - Poza tym to decyzja Will. Ona jest w ciąży i to ona decyduje.
- Ja jestem ojcem.
- Więc przedyskutuj to z nią. Jeśli się zgodzi, sprzedam to wam.
- Zbyt się z tego cieszy.
Zaśmiała się gorzko, dając mi ostatecznie do zrozumienia, że mogę o tym jedynie pomarzyć.
- Cóż, trudno. Żegnaj, perfidna siostro.
- Jeśli ją porzucisz bądź jakkolwiek zranisz, utnę ci to, czym te szczeniaki zmajstrowałeś, braciszku.
Przełknąłem ślinę, spoglądając w jej kierunku. Wyglądała niewinnie, ale wiedziałem, że byłaby do tego zdolna. Poza tym to się nie zdarzy, nie porzucę jej.
- Wróciłem - oznajmiłem, wchodząc. Will spoglądała na mnie w ciszy, niepewnie przebierając łapami.
- Więc...
- Kocham cię, Will. Razem przez to przejdziemy.
*dwa miesiące później*
Will, z całkiem pokaźnym już brzuchem, leżała obok mnie. Oczywiście na boku, bo jej chwilowy wygląd nie pozwalał na inne ułożenie.
- Jak się czujesz? - zapytałem, muskając ją nosem.
Will?