Tego dnia świetnie się bawiłem. Tyle morderstw w jeden moment! Ach, chyba pobiłem rekord. Szedłem wąską ścieżką. Z mojego pyska jeszcze ciekła krew. Obojętnie mi to było czy ktoś mnie zobaczy. Luzacko stawiałem każdy krok. Marzenia? Po co mi...
- Rodzina? - Wymsknęło mi się.
- Och Zero... Za dużo wymagasz. Rodzina to dla ciebie zbyt dobry dar... - Coś zaczęło do mnie gadać.
- Ale.. CO JA GADAM! Odczep się, nie chcę rodziny! Pośmiać się nie można?! - Krzyczałem.
- Wychowałem cię na mordercę. A ty teraz chcesz rodziny? Zabójca nie potrzebuje rodziny, o tak jego natura na to nie pozwala.
- Przestań! Niczego takiego nie chce! Jeszcze mi dzieci potrzebne -_-.
- Wiesz to dobrze... Chcesz ale musisz to pokazać jak najlepiej... Miłość to twój słaby punkt.
Odszedłem nie słuchając tego "czegoś". Ale dziwi mnie jedno. Kto to był? A z resztą, czas o tym zapomnieć. Spałem sobie pod drzewem. Nagle coś mnie obudziło.
- Hejka, jestem Taravia. - Jakaś Wadera stała przede mną.
- Yah.... Nie lubię "słodkich" powitanek. -Wstałem i się najeżyłem.
- Spokojnie! Jestem przywódczynią watahy! Chcesz dołączyć? - Zapytała.
- Jaka wataha? Aaa ta. No dobra i tak nie mam co robić jak biegać i zabijać małe króliki.
Taravia? Bądź ktoś inny?