Asacrifice odszedł, znikając bezszelestnie w zaroślach. Ja i Soturi wolno ruszyłyśmy naprzód. Soturi co chwila rozglądała się niespokojnie, łypała na wszystko w okół, cała spięta. Trochę mnie to irytowało.
- Soturi, wszystko gra. Jesteśmy na terenach watahy, a Asacrifice to w końcu tylko szczeniak. Młody alfa, ale szczeniak. Nic nam się tu nie może stać, naprawdę.
Soturi wzdrygnęła się lekko, ale odpowiedziała:
- Tobie to łatwo mówić. Gdybyś przeżyła wojnę to wiesz mi, inaczej byś teraz śpiewała.
Zastanawiałam się co to oznacza "przeżyć wojnę". Czy to by mnie w jakiś sposób zmieniło? Nie miałam o tym pojęcia.
- No nie wiem co bym zrobiła, ale chyba... bym walczyła...
Reakcja Soturi na moje słowa bardzo mnie zdziwiła. Moja brązowa towarzyszka, wybuchnęła śmiechem.
- Nie wiesz tego - uśmiechnęła się lekko - Każdy reaguje inaczej, nie można stanąć sobie na bezpiecznych terenach watahy i powiedzieć: "Ja to bym walczył z wrogiem, na pewno!". Tego się nigdy nie wie. Nie wie się, dopóki nie doświadczysz tego na własnej skórze. Jedni ruszą do walki, drudzy spakują się i wyjadą, a jeszcze inni usiądą pod stołem i będą płakać. Ja byłam tego bliska...
Milczałyśmy przez dłuższy czas, idąc ramię w ramię, a ja trawiłam usłyszane słowa. W końcu nie wytrzymałam.
- Jak to "byłaś tego bliska"? Nie rozumiem.
- Byłam bliska siedzenia i płakania. Nie miałam pojęcia co robić, gdy nadeszła wojna. Ale mnie przekonali, a właściwie nie przekonali. Zmusili mnie do walki. A przekonałam się później.
Wciąż tego nie rozumiałam, ale może Soturi ma rację i trzeba tego doświadczyć na własnej skórze? Usłyszałyśmy jakiś szelest w krzakach. I znowu. Przed nami wyrósł Asacrifice. Uśmiechnął się z lekką kpiną i rzekł:
- Wspaniała opowieść Soturi, doprawdy, wspaniała. Jaka wzruszająca i pouczająca opowieść, nie mogę wyjść z podziwu. Brawo, brawo!
Westchnęłam cicho. A więc śledził nas, to pewne. Soturi patrzyła na niego kamiennym wzrokiem, jakby cała ta sytuacja ją nudziła. W końcu Asacrifice dał nam spokój i rzuciwszy nam jeszcze jedno pogardliwe spojrzenie, odszedł w tylko sobie znanym kierunku.