Szedłem między drzewami, zastanawiając się co ze sobą począć. Nie dostałem na razie żadnego zlecenia jako posłaniec, więc moim jedynym zajęciem było poznawanie terenów watahy. Chodziłem to tu, to tam, starając się zapamiętać gdzie co jest. Słońce przygrzewało dość mocno, zważywszy na to, że była jesień. Usłyszałem jakiś szelest. Królik. Ukucnąłem jak najniżej się dało, po raz setny w życiu wściekając się na moje długaśne łapy. Dzięki nim szybko biegałem, daleko skakałem i potrafiłem szybciej się przemieszczać, dlatego zostałem posłańcem. Niestety w przypadku podkradania się, łapy działały na moja niekorzyść. Tym razem szczęście mi sprzyjało. Upolowałem królika i teraz zajadałem się nim w cieniu starego drzewa. Po skończonym posiłku, napiłem się wody z pobliskiego strumienia i wyruszyłem w dalsza drogę. Wyszedłem z lasu na niewielką polankę i w tedy to zobaczyłem! Rozdziawiłem paszczę i wpatrywałem się przed siebie jak głupi. Wybałuszyłem oczy. Że tez można mieć takie szczęście!, myślałem podekscytowany. Znaleźć, od tak coś TAKIEGO! Ile tego jest! Istne góry, myślałem, I to w dodatku niczyje! To chyba warte z 100000 L! Gigantyczne, przeogromne, wielgachne...
Sterty szarych kamieni.
Zwykłych, teoretycznie nic a nic nie wartych, szarych kamorów. Ale dla mnie miały olbrzymią wartość. W końcu nie codziennie zostaje się milionerem, czyż nie? Mogło to się wydawać dziwne innym wilkom, że tak się ekscytuję, skoro nic za to nigdzie nie kupię. Bo i kto przyjmie zamiast L, szare kamienie jakich na świecie mnóstwo? Otóż nikt. Może jestem obłąkany?, przemknęło mi przez myśl. Nie, nie, nie mogę być obłąkany. Przecież gdybym tylko wytłumaczył innym wilkom, zrozumiały by, że oto ja, Kaz, znalazłem sterty kamieni i stałem się bogaty. Chociaż nic za to nie kupię. Już wiem! Wytłumaczę to pierwszemu, szczęśliwemu wilkowi jaki tu przyjdzie. Dam mu trochę mojego bogactwa i go wtajemniczę. Tak! Tak właśnie zrobię!