- Hej! - zawołałam - Cześć, Soturi! Co porabi... Czy ty krwawisz?
- Słucham? A tak... trochę. Szłam właśnie do Rochele albo Laos.
- Szybko, musisz iść! Naprawdę mocno krwawisz. Co ci się stało w łapę?
- Nic takiego. Jakoś sama sobie pogryzłam.
- Jak to sama?
- Tak. We śnie.
Nie tracąc czasu na zbędne pogadanki podeszłam do Soturi i spróbowałam ją zaciągnąć w stronę "gabinetu" Laos.
- Puszczaj! - wrzasnęła Soturi - Nigdzie nie idę!
- Jak to "nie idziesz"? - zapytałam
- Ja idę zapolować i nic nie odwiedzie mnie od tego zamiaru. Kropka.
Patrzyłam na nią zdezorientowana całą tą sytuacją. Miałam ją do tego zmusić? Przecież Soturi to dorosła Wadera, a nie szczeniak, który odmawia pójścia do lekarza. Więc nie mam nad nią władzy.
- Chodź, pójdziemy zapolować razem. - powiedziała Soturi
- Co? - zapytałam tępo, myślami będąc gdzie indziej.
- O, nie! - powiedziałam stanowczo - Ty idziesz do Laos. Nie możesz chodzić z tą łapą, a już tym bardziej polować.
Soturi wzruszyła lekko ramionami i oddaliła się w kierunku lasu. Westchnęłam i poszłam za nią. Szłyśmy obok siebie w milczeniu, przez dłuższy czas. Nagle pobliskie krzaki zatrzeszczały i zaszumiały.
- Kto tam? - zapytałam niepewnie
Zdumiałą mnie natomiast reakcja Soturi. Całe jej ciało napięło się jak struna, oddychała szybko, nierównie i płytko, Rozglądała się na boki wypatrując zagrożenia. Zachowywała się tak, jakby spodziewała się, że z krzaków wyjdzie jakiś potwór i się na nas żuci. Ja natomiast zachowywałam się spokojnie, sądziłam, że to po prostu jakiś wilk z watahy. I nie myliłam się. Z zarośli wynurzył się jak cień Asacrifice La Blue Fire.
La Blue Fire? :)