- Trzymaj się! - zawołałam do szczenięcia. Nie byłam pewna czy mnie usłyszał. Wychyliłam się bardziej. Wytrzymaj Two-Faced!, myślałam rozpaczliwie. Jeszcze trochę! Jak na złość moje łapy nie wytrzymały i runęłam przed siebie jak długa. Sunąc bezradnie obok szczeniaka ujrzałam jego zdumioną minę. I tak oto nasz tajemniczy wybawiciel, o ile w ogóle się zjawi, będzie miał teraz do ratowania o jednego wilka więcej, pomyślałam zażenowana. Nagle poczułam, że już nie spadam. Dotarłam na dno urwiska.
- Skacz! - krzyknęłam - Złapię Cię! Szczeniak najwidoczniej usłyszał co chce mu przekazać albo po prostu się tego domyślił, w każdym razie skoczył. Choć w tym przypadku było to raczej sunięcie po ziemi. Złapanie szczenięcia było jedyną rzeczą jaka mi się tego dnia udała. Szybko wsadziłam go sobie na grzbiet w obawie, że mógłby zatonąć w błocie, które sięgało mi już do połowy nóg. Najszybciej jak pozwalały na to okoliczności, wygramoliłam się z rowu i bez sił opadłam na trawę. Szczeniak zakaszlał kilka razy i zamrugał. W tym momencie dostałam jednego z licznych napadów niekontrolowanego i niczym nieuzasadnionego, histerycznego śmiechu. Basiorek popatrzył na mnie lekko zaniepokojony tą dziwną sytuacją. W końcu się opanowałam.
- Przepraszam... ahehe... najmocniej. To nie zależne... haha... ode mnie. Jak... hyhyhy... Ci na imię, mały? - patrzył na mnie trochę niepewnie lecz odpowiedział.
- Raiden, proszę pani. Czy wszystko w porządku? - spytał z troską.
- W jak najlepszym... - ledwo powstrzymałam się od śmiechu. Pamiętałam, że takie napady dręczyły mnie od dzieciństwa. Zaczęły się gdy miałam rok. Moja siostra, Anja, miała dawniej tresowaną wiewiórkę, prezent od rodziców z okazji jej urodzin. W trakcie jednej z lekcji nie potrafiłam wywołać błyskawicy, podczas gdy rodzeństwo tworzyło już z ich pomocą istne pokazy sztucznych ogni. Anja powiedziała mi wtedy, że jej wiewiórka, Lusia, jest ode mnie milion razy mądrzejsza. Kilka dni później Lusia zaginęła i Anja byłą bardzo smutna. W trakcie symbolicznego pogrzebu wiewiórki, kiedy to wszyscy zanosili się, niekiedy trochę udawanym, płaczem, wtedy to właśnie wybuchłam takim właśnie śmiechem. Bo tylko ja wiedziałam, że Lusia znajduje się bezpiecznie w moim żołądku. Uśmiechnęłam się lekko do Raidena.
- Chodź. - powiedziałam wstając - Wracajmy do watahy, tutaj jest zimno i mokro. Chociaż nie spodziewałabym się jakiś wielkich zmian gdy już tam dotrzemy.
Malec zachichotał nerwowo, ale szczerze i ramię w ramię pomaszerowaliśmy w kierunku watahy.
Raiden?