- Witaj Groźbo! - Weszłam po cichutku.
- Witam pani panno...
- Och, mów mi po prostu Che.
- A więc pani Che... Znaczy Che. Jestem tu nowa i chciałam się coś dowiedzieć o watasze.
- Och... Moja droga. Ta wataha ma wiele tajemnic. Najlepiej pytaj alfy. Ja mam już za słabą pamięć.
- Ale Pani Che! Da pani radę.
- Dobra już, dobra. - Pierwszym celem naszej wycieczki było centrum. Potem była to biblioteka, a potem... Ach tyle tego było .Już nie pamiętam :D. Kolejną rzeczą, która była do zrobienia to szarlotka! Szybko pobiegłam do piekarnika! Masz babo placek! Spaliłam szarlotkę! Zapomniałam o niej. Ach ta skleroza. Cóż, upiekę nową! Zabrałam się do pracy. Kiedy już wyrobiłam ciasto wbiegł tu jakiś szczeniak.
- Proszę pani! Mnie tu nie ma.
- Dobrze maluszku. - Mrugnęłam oczkiem. Nagle wpadły dwie wadery i się mnie spytały:
- Widziała pani Raidena?
- Nie widziałam. - Wadery szybko się rozpłynęły.
- Bardzo dziękuję, pani Che!
- Nie ma za co! Masz tu babeczkę. - Dałam mu jedną ze swoich wypieków.
Basiorek uciekł szybko z jaskini.
Myślałam jak tam moja córka i wnuczki. Postanowiłam ich odwiedzić. Poszłam do ich watahy. Okazało się, że szczenięta niestety umarły z głodu, gdyż wataha była głodująca...
C.D.N.