– Każdy z nas kogoś kiedyś stracił. Czasem przyczynia się do tego śmierć, czasem drogi się po prostu rozchodzą, ale nie liczy się to, czy ktoś siedzi obok nas. Bliskie osoby zawsze mamy w sercu – podsumowała wadera siedząca obok Tery, snując smutnym spojrzeniem po nieokreślonym punkcie na wietrze, w której oczach zakręciła się pojedyncza, prawie niewidoczna łza, która po chwili powolnie spłynęła po pysku wilczycy. Tera westchnęła w przestrzeń i oparła łebek skryty pod maską o łapkę, podpierając się zgięciem łapy o twardą, wzorzystą korę gałęzi.
Od tamtego momentu wadery zamilkły, oddając się tęsknej nostalgii swoich najbliższych. Cisza nie była uciążliwa, czy nieprzyjemna, wręcz przeciwnie — była kojąca, dawała w swoisty sposób ujście negatywnym emocjom w ciszy, wprowadzała spokojną atmosferę i wyganiała złe myśli z umysłów obu wilków.
Przez ten czas Tera zdążyła się uspokoić, podobnie, jak wilczyca obok. Rozpromieniła się nieco po rozmowie z nią, i mimo że wymieniły między sobą zaledwie parę zdań, poczuła się lepiej. Potrzebowała z kimś porozmawiać, wypłakać się komuś i wyżalić; odejście Carfida bardzo mocno odbiło się na jej psychice.
– Jak ma na imię? – wyrwało się Terze, obserwując od dłuższego czasu kameleona siedzącego na ramieniu wilczycy. Wadera spojrzała to na kameleona, to na Terę i uśmiechnęła się lekko, przymrużając oczy o pistacjowej barwie tęczówek.
– Riku – odparła, trącając zaróżowionym nosem kameleona o białych łuskach w różnokolorowe akcenty, a napotykając wyczuwalny wzrok Tery, prędko zmienił swoją barwę w ogniście czerwoną, co można było rozumować jako zawstydzenie, nieśmiałość. – Riku, no nie wstydź się – zaśmiała się wadera, a kameleon wycofał się dwa kroki w tył i mimo swojej wielkości, wtulił i zagnieździł się w puchatym futrze swojej właścicielki, nieufnie mrużąc oczy.
– To bardzo ładne imię! – skwitowała Tera, szerząc pyszczek pod maską i zamerdała długim ogonem, podświadomie czując, że z pewnością zaprzyjaźni się z właścicielką kameleona, a raczej miała taką nadzieję. – Twoje też takie jest? – spytała, nie zastanawiając się nad tokiem rozumowania padającego pytania wilczycy i przysunęła się w jej stronę, czując, jak ciekawość wzrasta z każdym odgłosem bicia serca.
– Ja... – Przekrzywiła łeb, aż w końcu skapnęła się, o co chodziło. – Och, t-tak, dziękuję, nazywam się Lumen – poprawiła się i zachichotała nerwowo, w pośpiechu zmieniając co chwilę obiekt patrzenia. – A-a ty? Jak ci na imię? – Zaróżowiła się nieco na policzkach, zakłopotana, lecz życzliwość bijąca od Tery w kilka sekund naprawiła niezręczne uczucie i w parę chwil nie było po nim ani śladu.
– Na imię mi Tera, bardzo mi miło! – Uśmiechnęła się od ucha do ucha i przysunęła się jeszcze bardziej do nowo poznanej wadery, co nie umknęło jej spostrzeżeniu, przez co zmarszczyła lekko brwi, ale tylko na chwilę, gdyż radość, jaką promieniowała Tera była na tyle silna, że sama w sobie wpływała na otoczenie.
– Tak, mnie również... – rzekła, lustrując mniejszą od siebie, pulchną kulkę, której imię poznała niedawno.
Po krótkiej wymianie zdań, która głównie opierała się na rozmyśleniach, przemyśleniach i marzeniach Tery, rozmowa ta przerodziła się w prawdziwą plotkarską pogawędkę, która, poczynając od pogody, skończyła się na temacie właściwości leczniczych Kwiatów Chetris, przy czym Lumen wykazała się sporą inicjatywą i zawzięcie opowiadała o ich strukturze, właściwościach, przygotowaniu i pielęgnacji, z czego Tera wywnioskowała, iż ów temat ogrodnictwa musiał być jej pasją. Tera sama uwielbiała tarzać się po łąkach w miękkich pęczkach kwiatów oraz samodzielnie tworzyć ciekawe fuzje przeróżnych gatunków kwiatów, których barw i piękna nie sposób opisać, jednakże nie dysponowała tak szeroko pojętną wiedzą na temat botaniki.
Wkrótce na pyszczek Tery spadła kropla wody, za którą spadła kolejna, i kolejna, aż w końcu spadła ich masa. Słoneczny dzień przerodził się w istną ulewę, na którą obie wadery zareagowały przeciągłym jękiem, a zaraz piskiem, kiedy pierwszy grzmot rozbrzmiał donośnym brzaskiem na niebie. Obie podskoczyły i czym prędzej wspólnie postanowiły zejść z konaru, na którym dotąd siedziały.
– Może bezpieczniej będzie nie skakać... – mruknęła pod nosem Tera, wychylając pyszczek zza gałęzi, za którą ukazał się wysoki — jak na nią, a była z niej pulchniutka kruszynka — spadek między nią a trawą, która na oko sięgała paru dobrym metrom. – Co powiesz na przejażdżkę? – Spojrzała na Lumen, a ta wymieniła się spojrzeniami z Riku i popatrzyła na Terę niezrozumiale.
Nic więcej nie mówiąc, Tera wykreowała przed nimi niezbyt dużych rozmiarów chmurkę, gdyż obie wadery nie były zbyt duże i ciężkie, chociaż na wagę Tery można by zwrócić uwagę. Tera wskoczyła na zaróżowioną, bajeczną chmurkę, po której reakcji na dotyk łap wilczycy, posypał się lśniący pyłek.
– A to na pewno jest bezpieczne? – zapytała niepewnie Lumen, a Tera zaśmiała się lekko.
– Oczywiście, że jest! Jedyne, co nam się może przytrafić, to... – zacięła się. – Tak właściwie, to nie wiem... Jak dotąd nic się nie działo... – zamyśliła się, z czego wybudził ją kolejny grzmot, a za nim błyskawica, która prawie że uderzyła w pobliskie drzewo, co zaczynało robić się niepokojące i powodowało jeżenie się sierści na grzbietach obu wilków. Wypowiedziane przez Terę słowa wcale nie uspokoiły Lumen, wręcz przeciwnie, wzbudziły w niej małe wątpliwości, lecz co mogła wybrać? Swobodny, choć nieprzewidywalny lot chmurką, czy draśnięcie piorunem, spalenie się na drzewie czy spłonięcie w pożarze, który mógł nastąpić w każdej chwili? – Wskakuj!
Lumen? Wskakujesz, czy zostajesz...?