I w pewnym momencie została na tym świecie sama, tak po prostu. Nikt się nie spodziewał, że ostatni członek rodziny zostaje jej odebrany w upalny dzień lata dokładnie w południe, ale od początku...
Czarny basior kroczył dumnie przez las Phoenix'a kierując się do Ujścia Rzeki. Jego wędrówka nie miała konkretnego celu, po prostu szedł i myślał. Obranie drogi wojownika, a później zabójcy i starszyzny, nie było dobrym wyjściem. Jedyne, co tak naprawdę przychodziło mu z łatwością, to właśnie myślenie. Nad wszystkim i nad niczym. Nad sensem życia, umierania i nad cholerną mocą uczuć, która potrafiła wstrząsnąć wilkiem, zmienić go w jeden dzień. Bardzo dobrze wiedział, jakie konsekwencje niosą za sobą wybory dokonane pod wpływem chwili. Był dostatecznie rozbity emocjonalnie, aby poddać się bez tłumaczenia, wszyscy wiedzieli, że jego dusza umarła już dawno, lecz żył, ciągnął to dalej. Brodził w wodzie do połowy kończyn. Lubił pływać, zimno, jakie ogarniało jego ciało, przynosiło mu ukojenie. Wskoczył na głaz, aby pokonać niewielką przepaść pomiędzy brzegami i właśnie wtedy to się stało. Słońce górowało w zenicie. Dziwnym trafem basior został postrzelony. Strzała, z pewnością magiczna, leciała z niebywałą prędkością i bez problemu przebiła skórę wilka na wylot, tym samym przybijając go do najbliższego drzewa. Dostał w krtań, jego głowa dumnie przylegała do pnia wysokiej sosny, a reszta sylwetki zwisała bezwładnie. Pod jego łapami zaczęła się tworzyć kałuża czarnej, lepkiej mazi, która niegdyś była krwią. Ciecz wypływała z pyska, rannej szyi oraz oczu, które niezmiennie porażały swoim zielonym kolorem. Śmierć była jedyną rzeczą, której się naprawdę bał, teraz już nie musi.
Urocza, kruczoczarna wadera niespiesznie przemierzała równiny należące do terenów watahy. Wychowana bez matczynej miłości, ojcowskiej z resztą też wyrosła na dobrą, nieco nieprzewidywalną samicę, która nie grzeszyła wdziękiem i intelektem. Przez ojca nazywana In, a w późniejszym okresie Czarnoduszką, w innych przypadkach była po prostu Inveth. Przeżyła jako jedyna z trójki rodzeństwa. W ciągu sześciu lat życia popełniła dwa zabójstwa — brata oraz kuzyna. Pogodziła się ze swoim mrocznym ja, nauczyła się z nim funkcjonować, aż nagle, pewnego gorącego dnia, podczas przechadzki natrafiła na martwe ciało ojca i coś w niej pękło. Harbinger Ghost umarł i została sama, naprawdę sama. Przez lata miała w nim zero oparcia, ale był, nawet świadomość o tym, że był ktoś, kto ją kochał, albo chociaż szanował, dawało pewną podporę, a teraz ona zniknęła.