~miesiąc później~
Ostatnio czułam się dziwnie. Chodziłam z kąta w kąt, tak zupełnie bez sensu. Mamę strasznie drażniło, kiedy w nocy wierciłam się przez bezsenność. W głowie kłębiło mi się tysiąc myśli...
- Skąd to wszystko? Przecież nic się nie stało... chyba... Zaraz... Nico, to przez niego. Oh! Przecież nie zrobiłam nic złego, to była tylko niewinna zabawa, dlaczego więc nadal mam... wyrzuty sumienia?! E...
I - nie wiadomo jak ani kiedy - padłam ścięta zmęczeniem jak mieczem. Dziwne, że w ogóle udało mi się zasnąć. Pamiętam jedynie, że obudziłam się daleko od domu, właśnie tam, gdzie przyszło mi do głowy zażartować z basiorka. Las nie wydawał mi się już tak przyjazny. Może i po części zrozumiałam swój błąd.
Tuż obok przefrunął motyl. Wyglądał znajomo.
- My już się znamy, prawda? - uśmiechnęłam się. - Mógłbyś... mnie stąd wyprowadzić?
Tak naprawdę nie liczyłam na pomoc ze strony stworzonka. Mimo to postanowiłam podążyć za nim.
Mijałam las, kiedy motyl zniknął mi z oczu, za to na horyzoncie ujrzałam Nicodema. Łapy się po de mną ugięły, ale coś pchało mnie, by do niego podejść. Miałam nadzieję, że zdążył już zapomnieć o ostatniej sprzeczce, w końcu nie zrobiłam nic nadzwyczaj złego.
- Ekhm, Nico? - zaczęłam tonem jak z przemówienia.
- Słucham? - podniósł głowę. - Ach, to ty.
- Oczywiście, że ja, a któż by inny? Może pójdziemy na spacer?
- Nie, raczej nie. Nie chcę narażać twojej łapy - w jego głosie dało się wyczuć ironię.
- Z moją łapą wszystko w porządku.
Westchnęłam. Nastała niezręczna cisza.
- Posłuchaj... przepraszam. Uznaję swój błąd i ...
Mój głos się załamał. Takie słowa z trudem przechodzą mi przez gardło.
- Powiedz to, księżniczko.
- I... proszę o wybaczenie. Uff...
Rozchmurzył się. To miłe.
Nico? Przepraszam, że tak długo.