– Oczywiście, że to zrobię – powiedziałem spokojnie, patrząc brązowemu basiorowi w oczy. – Pod warunkiem, że następnej nocy to ty zawitasz na cmentarnej ziemi, Artemis. To zbyt durne, żeby mnie tak podpuścić.
Wilk wstał więc z, jak zwykle, łagodnym uśmiechem na pysku i przeciągnął się lekko. Spod futra wystawały mu doskonale widoczne w tej pozycji żebra, a kiedy wyprostował się, kościste łopatki nadały mu nieco żałosnego wyglądu. Westchnąłem głęboko, po czym prawie siłą zaciągnąłem go na polowanie. Wizja nawiedzania go przez zagłodzonego mnie najwidoczniej, mimo swej absurdalności, przekonała do pójścia wraz ze mną. Udało mi się skłonić go również do zjedzenia dość dużej jak na niego porcji sarniny.
Następnym razem zobaczyliśmy się późnym wieczorem przed terenem cmentarza znalezionego kilka dni temu, kiedy to wraz z Artemisem wpadliśmy na siebie pierwszy raz. Łagodny sposób bycia tego wilka w jakiś sposób skłonił mnie do nieignorowania go. Przeszedłem przez swego rodzaju grodzenie z żywopłotu i wyszedłem na dróżkę pomiędzy kamiennymi tablicami okrytymi bluszczem. Odwróciłem się z pokerową miną i zobaczyłem, jak Artemis żegna mnie uprzejmie, po czym odchodzi. Wywrócenie oczami było moim jedynym komentarzem całej sytuacji.
Z powrotem spojrzałem na groby przede mną i wszedłem w głąb cmentarza, szukając jakiegoś miejsca, gdzie mógłbym spędzić noc. Ostatnio mało spałem, lecz mimo to nie byłem senny. Dość przytomnie oglądałem szare nagrobki i usiłowałem dojrzeć dane zmarłych spod trujących liści. Większość z nich była tak stara i starta, że z trudem zdołałem odszyfrować pierwsze litery. Obco brzmiące imiona nic mi nie mówiły do czasu, aż pod strzelistą lipą ujrzałem jedno doskonale znane mi słowo. Momentalnie wróciły do mnie tak skrzętnie skrywane przeze mnie wspomnienia. Bardzo mocno poruszony wpatrywałem się w grób, zastanawiając się, czy to dokładnie ten wilk. W środku mnie kotłowała się najróżniejsza mieszanina uczuć, od tych negatywnych po najmilsze. Kiedy jednak
uczucia zaczęły przejmować nade mną górę, a oczy zaczynały niebezpiecznie piec, zacisnąłem mocno zęby, chcąc wydostać się ze świata wspomnień. Odszedłem kawałek i skręciłem w jedną z odnóg alei.
Kluczyłem między grobami dłuższy czas, aż potknąłem się i zraniłem w jedną z łap. Ze złością
spojrzałem na wypływającą krew i pozwoliłem jej skapywać na ziemię. Wraz z nią uchodziły ze mnie
emocje i znów wracał spokój, z pozoru podobny do tego, który zwykle towarzyszył Artemisowi. By do
końca przywrócić się do porządku, wyciągnąłem swoje papierosy i zapaliłem jednego mimo miejsca,
w jakim się znajdowałem. Już dawno zapadła noc, toteż usiadłem pod jednym z nielicznych drzew i
wpatrzyłem się w odcinające się czernią chmury. Spoza nich wyzierał księżyc, świecąc mi prosto w
oczy. Przymknąłem je lekko i oparłem głowę o pień, myśląc intensywnie.
Kiedy otworzyłem ponownie powieki, zdałem sobie sprawę z tego, że usnąłem. Wstałem spod
drzewa i otrzepałem się. Wtedy też dotarło do mnie, iż jest dość jasno jak na noc, mimo że firmament
gęsto zakrywały chmury. Nieco zdezorientowany tym rozejrzałem się, by odnaleźć źródło światła.
Moim oczom ukazały się różnokolorowe punkty jaśniejące w oddali. Podszedłem w ich stronę,
tłoczyły się przy jednej z kamiennych tablic. Były to płomyki o niespotykanych zwykle barwach. Te o krwiście czerwonym odcieniu podleciały bliżej i otoczyły mnie, pulsując światłem. Jeden z większych dotknął mnie w nos, jednak nie sparzył. Wszystkie cofnęły się i ustawiły w rzędzie jeden za drugim, więc z dozą niepewności podszedłem w kierunku końca tej linii. W tym momencie z pozostałych nagrobków uniosło się więcej punkcików, one również utworzyły świetlistą drogę. Doprowadziła mnie ona do ogromnej, kamiennej płyty z wyrytym na niej tekstem. Przeczytałem go, dowiadując się o wilczych wojownikach spoczywających na cmentarzu. Wtedy też ogniki zajaśniały mocniej i stłoczyły nad jedną z pierwszych liter. Odczytałem ją i kiwnąłem głową, więc przesunęły się do innej.
„Im więcej żywych nas odwiedzi, tym większe szanse na spokój pośmiertny mamy. Pamiętaj”
Kiedy tylko płomyki wskazały mi ostatnią z liter, zajaśniały aż do białości i zgasły. Nieco zdezorientowany tym zjawiskiem zamrugałem kilka razy i obejrzałem się wokół. Wszędzie panowała ciemność. Nieoczekiwanie mój łeb zaczął pulsować, a moje ciało osunęło się. Straciłem świadomość zaraz po tym, jak w oddali zabłysnął jeszcze jeden czerwony punkt.
Ocknąłem się, kiedy na niebie widać już było słońce. Co dziwne, znajdowałem się nie pod tablicą z informacją o wojownikach, lecz wcześniej mijaną lipą. Jeszcze raz spojrzałem na grób, który w nocy wywołał we mnie dość duże emocje. Zmrużyłem oczy, zaskoczony widokiem. Na nagrobku nie znajdowało się żadne znane mi imię, właściwie to był to tylko zbiór liter nawet niestojących obok siebie. Nie dane mi było zbyt długo nad tym myśleć, gdyż za plecami usłyszałem wołanie brązowego basiora.
– Tu jesteś. – stwierdził ze spokojem. – Im dłużej cię szukałem, tym większe były szanse na nawiedzenie mnie przez ciebie pod postacią ducha.