- Potrzebuję odpocząć, potrzebuję spokoju… - westchnęłam cichutko.
Doszło do mnie w jak niegodnym miejscu i wstydliwej sytuacji się znajduję. Tu już nie chodziło o moją królewską dumę, ale o mój ród i szacunek jaki powinna mu okazywać. Powinnam świadczyć swoją postawą o jego wielkości i szlachetności. Zamiast tego włóczę się po świecie jak najgorszy skazaniec. Czym i komu zawiniłam? Czym sobie na to zasłużyłam? Czym moja matka zasłużyła na taką hańbę przez moje postępowanie?
Wtem poczułam nagły przypływ energii. Począwszy od zdrętwiałych łap aż do czubka uszu. Poderwałam się do góry i stałam chwilę w bezruchu, z rozstawionymi daleko od siebie łapami dysząc ciężko. Jakby ktoś wpuścił do mojej krwi jad chrysos melas.
Szum w uszach. Ciemność w oczach.
Oślepiła mnie znikąd rażąca biel. Nie byłam już w lesie. Zapadła cisza, szum ustał. W oddali gdzieś dostrzegłam ruszający się przedmiot. Chciałam podejść bliżej ale coś we mnie lekko uderzyło. Odruchowo gwałtownie odwróciłam się w kierunku obcego ciała. Zanim zdążyłam wykonać jakiś ruch tysiące skrzydeł rzuciło się na moją twarz i skutecznie ogłuszyło. Wszędzie ptaki. Popychana w każdą stronę zaczęłam krztusić się piórami. Pragnęłam się wydostać, szukać wyjścia.
- To wariact… - szepnęłam zdezorientowana, ale kolejny nielot utknął w moim pysku. - ...wo.
Przeciśnięcie się przez tłum było nie możliwe. Szaro białe ptaki już nie mogły się się poruszać, uderzając się wzajemnie raniły się wzajemnie i padały na twarde podłoże. Gdy upływ czasu dał się we znaki, martwe ciała zwierząt leżały pode mną, choć w powietrzu nadal panował harmider. Gdzieś pomiędzy nimi dostrzegłam coś co z pewnością nie mogło być pierzem. To sierść?
- Halo? - zawołałam nieśmiało. - Co tu się…
Parę kroków ode mnie błysnęły czarne ślepia. Śnieżna postać zaczęła coś do mnie mówić, ale nieszczęsne gołębie całkowicie to zagłuszały. Wilk zaczął biec w przeciwną stronę bez problemu unikając ptaków. Chciałam go dogonić, lecz w tym momencie wizja się skończyła. Wróciłam do rzeczywistości.
Wokół unosił się słodki, podniecający zapach niewiadomego pochodzenia. Znałam go, ale… Skąd?
Wtem zorientowałam się, że nie jestem sama. Ktoś tu jest. I przygląda mi się…
- Oh, Ifryt - wymamrotałam i zdałam sobie sprawę, że przypatruje mi się nie kto inny jak Alpin. Dobry żart losie.
- Och…
Wydało się. Zobaczył mnie i tak jak się spodziewałam - od razu rozszyfrował moją tożsamość. W jego oczach stałam się pieprzonym kłamcą. Byłam tak zła na siebie. Przecież on nie może wiedzieć dlaczego tak postąpiłam! Nawet mu na myśl nie przyszło, że to może mieć głębsze znaczenie. Ugh…
Pierwszy raz w życiu straciłam głowę. Nie panowałam nad sobą, mówiłam jakieś brednie. To jeszcze bardziej pogorszyło całą sytuację. Szczerze powiedziawszy nie pamiętam nawet co się działo.
Alpin wspomniał coś o medyku i kazał za sobą iść. Wciąż nie do końca świadoma tego co się dzieje wykonałam posłusznie polecenie.
Z początku basior szedł w dość sporej odległości ode mnie. Zauważyłam, że był jakiś dziwnie rozkojarzony. Rzucał chaotycznie głową w każdą stronę a jego nos pracował zbyt intensywnie, zbyt głośno.
- Co się dzie… - chciałam spytać ale zamiast tego poruszyłam tylko bezgłośnie szczęką.
Zdałam sobie sprawę, że samiec idzie już dużo bliżej mnie i ciągle się zbliża.
Niespodziewanie poczułam skurcz. Natychmiast się zatrzymałam. Pisnęłam. Ból powoli ustępował.
Teraz Alpin stał tuż przede mną i patrzył głęboko w oczy. Nasze nosy niemal się stykały. Położyłam uszy po sobie tym samym komunikujących mu, że jego zachowanie jest nieco… Niestosowne. On jednak najwidoczniej zignorował ten sygnał bo zbliżył się do mojej szyi i szepnął coś czegoś nie zrozumiałam. Przez chwilę jego oczy kręciły się przeskakując z jednego kamienia na drugi. Pochylił głowę. Po czym nagle musnął zębami moją skórę.
- FUTUE TE IPSUM! - wykrzyknęłam porządnie zdenerwowana. Alpin runął z ogromną siłą pod brzozy. Jego czaszka zderzyła się boleśnie z korą wydając charakterystyczny dźwięk. Leżał teraz nieruchomo.
- Pieprzony zboczeńcu… - warknęłam w stronę ciała.
Pod wpływem emocji rzuciłam się biegiem w którąkolwiek stronę. Gdy przestało mi brakować tchu stanęłam się i poczułam ukłucie, następnie ból, który z każdą chwilą narastał. Osunęłam się w biały puch. Nade mną rozciągało się nagie niebo ozdobione milionami gwiazd. Biały księżyc był większy niż zazwyczaj. Na moim czole znajdowały się kropelki potu.
- ... - wydzedziłam przez zaciśnięte zęby. Obok mnie pojawiła się na wpół przezroczysta postać.
- Już dobrze, przejdziemy przez to razem - zapewniła swoim wysokim głosikiem.
Nie pamiętam i nie chcę pamiętać tej nocy. Zaczęło się rozjaśniać kiedy w moich objęciach pojawiła się puchata kulka.
- Dobra robota kochana… - odetchnął duch. Tracy pocałowała mnie w głowę i rozpłynęła się.
Z niepokojem wylizywałam sierść szczeniaka, gdyż nie wydawał żadnego dźwięku. Wreszcie popiskując oznajmił ciemnemu niebu, że żyje.
Wycieńczona najprawdopodobniej omdlałam.
•••
Zbudziłam się. Z ziemi wiał chłód. Podniosłam wciąż ciężką głowę i rozejrzałam się dookoła. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że znajduję się pod ziemią. Z ulgą uświadomiłam sobie, że malec smacznie chrapie przytulony do mojej łapy. Oboje leżeliśmy na zasłanym ciepłym, wełnianym kocem posłaniu. Pomieszczenie było dość spore jak na podziemną norę. Wokół unosił się zapach wilgoci. Czułam także jakieś zioła, mikstury. Między innymi zapach wywaru cornum, labruscum oraz suszone malum, bacae i acellae. Czułam się bezpiecznie, więc z powrotem zapadłam w sen.
•••
Dźwięk tłuczonego szkła poderwał mnie do góry. Przy dużej skrzyni stał basior i uśmiechał się do mnie serdecznie. Podnosił z ziemi potłuczone kawałki fiolki. Wyostrzyłam wzrok. Odzyskałam w pełni siły, a przynajmniej takie miałam wrażenie. Ponownie rozejrzałam się po norze, tym razem “na trzeźwo”. Skrzynie, skrzyneczki, pudła, pudełeczka, wazony, wazoniki, walizki, walizeczki. Pokój był zapełniony różnistymi szpargałami, które nie wyglądały na nowe. Większość pokryta grubą warstwą kurzu. Nikt tu nie zaglądał od lat. A jednak moje łoże na którym obecnie spałam było świeżo przygotowane.
Spojrzałam znowu na wilka. Cóż… Miałam do niego żal, ale cieszyłam się, że go widzę. Ogniki w moich ślepiach zamigotały na widok szmaty nasiąkniętej mieszanką zielska na głowie Alpina. Została mu pamiątka po bliskim spotkaniu z drzewem. Po spotkaniu ze mną.Położyłam się bez słowa z powrotem i obserwowałam co robi sama pogrążona w myślach. Gdy po pewnym czasie wyszedł uczyniłam to samo i zaszyłam się w borze.
•••
Patrzyłam jak me dziecko odsyła swoich rówieśników do diabła. Zastanawiałam się dlaczego nie chce nawiązywać bliższych kontaktów z innymi szczeniakami. Ten dzień był wyjątkowo ciepły i wskazywał na przyszłe nadejście lata. Słońce przyjemnie raziło w oczy.
- Pelagusie… - westchnęłam. - Dlaczego nie chcesz bawić się z kolegami?Milczał.
- Chodźmy zatem… Jeśli zmienisz zdanie możesz wrócić do nich, ale teraz możesz pomóc matce w zbiorze malin.
Nie protestował. Ruszyliśmy w przeciwnym kierunku co poskutkowało niepocieszonym piskiem szczeniaków.
- Czekaj! - usłyszałam za sobą.
Zatrzymałam się i odwróciłam ucho w stronę adresata prośby.
- Coel? - spytał obcy. Obcy? Nie, raczej nie obcy. Znam go.
Obróciłam się i spotkałam przeszywające spojrzenie Alpina.
- Pilnuję tych małych - wyjaśnił na widok mojej pytającej miny.
- Yhm.
Zapadła niezręczna cisza.
Alpin?
Meh, wybacz mi ten kolejny raz, że to tak długo trwało i jest tak… dziwne.
|| następne opowiadanie ||
|| następne opowiadanie ||