W lesie było cicho, jakby wszyscy zamarli. Towarzyszył mi jedynie szelest drzew, poruszanych przez poranny wiatr.
Po drodze spotkałam Airova. Zamieniliśmy ze sobą kilka słów, później zdecydował się potowarzyszyć mi w drodze. Szliśmy tak w milczeniu. Od czasu do czasu spoglądałam na linię horyzontu, kontrolując, czy nie pojawiają się na nim promienie słońca. Musiałam dotrzeć na miejsce przed wschodem, jednak pragnęłam tak bardzo, by żółty blask padł na moją sierść. Za dnia byłam pełna energii, jednak nocą plątały mi się nogi i z trudem utrzymywałam pion. Basior wyraźnie widział, jaki trud sprawia mi ta wędrówka, bo co jakiś czas patrzył się na mnie wymownym spojrzeniem, jakby chciał, żebym wróciła do domu.
- Nie Airov, dam radę. - odpowiedziałam, mimo, że o nic nie zapytał.
Airov?