— To mój teren — powtórzyła się.
— Masz na to jakieś papiery, pismo, albo chociaż stado, które będzie o to walczyło?
Z jej pyska mogłem wywnioskować, że nie. To było oczywiste.
— Tangens Caelum do usług. Mogę pomóc ci uporać się z tym problemem, o ile przestaniesz szczerzyć kły i udawać groźną.
Zamknęła się, ale tylko na chwilę. Byłem tego pewien, miała mocny charakter, lecz ja również potrafiłem postawić na swoim.
— Masz watahę?
— Nie.
— O ile chcesz mieszkać na s w o i m terenie powinnaś udać się do Alfy Watahy Smoczego Ostrza. — odpowiedziałem, szczególnie akcentując słowo swoim.
— Nie mów mi co mam robić — warknęła, kłapiąc zębami.
— To tylko propozycja, ale skoro nie. Do widzenia.
Skłoniłem się i ruszyłem w drugą stronę. Zapadał zmrok, niebo było wyjątkowo pochmurne, jak na środek lata. Zapowiadało się na deszcz. Zaczęło siąpić, ale nie byłem na tyle daleko, aby nie usłyszeć donośnego, choć niepewnego czekaj. Przystanąłem i robiłem, co kazała. W końcu Akita stanęła u mego boku i spojrzała na mnie z ukosa. Byłem od niej wyższy o dwie głowy. Uśmiechnąłem się pod nosem i zacząłem iść dalej bez słowa.
***
Airov przyjął młodą duszę bez zająknięcia. Nie byłem jednak przy całej ceremonii wcielania do watahy. Zniknąłem zaraz po tym, jak go spotkaliśmy. Leżałem na jednej z gałęzi rozłożystego drzewa nieopodal prowizorycznego centrum, kiedy kolejny raz usłyszałem nerwowy głos Akity.
Akito?
Wybacz długość i sztywność, ale dopiero poznaję Tangensa i nie wiem, co powinnam, a co nie. Następne będą lepsze.