- Słuchaj, młoda - odpaliłam stanowczo - Mój honor to moja sprawa, i proszę, nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy, bo marnie skończysz, jasne?! - ostatnie słowa wykrzyczałam jej prosto w oczy, agresywnie marszcząc przy tym pysk. Wadera milczała, obdarowując mnie wzrokiem pełnym nienawiści. Byleby na ten wzrok, nie patrzyć odwróciłam się i czym prędzej ruszyłam przed siebie. Wadera jeszcze tam siedziała, prawdopodobnie zaskoczona moją agresywną reakcją. Nie tykać honoru.
Jednak sumienie targało mnie za umęczoną duszę. Może rzeczywiście to było trochę „nie fair"? Ale co ja poradzę - szczyl spytał się nie odpowiedniej osoby, choć i tak miał szczęście, bo nie jeden zabiłby go w mojej sytuacji. No ale niech im będzie, chcą, to dostaną te przeklęte przeprosiny.
Szukałam tych szczeniaków po lesie, w którym to zaistniała sytuacja miała miejsce. Jak się spodziewałam, żółta wadera szukała właśnie wystraszonego basiorka. I była tym szukaniem tak zajęta, że nie zauważyła mnie, gdy stałam ledwo kilka metrów za nią.
- Ekhem... - chrząknęłam. Odwróciła łeb.
- Czego jeszcze chcesz? - rzuciła jakby od niechcenia.
- Ta wasza cholerna, szczenięca solidarność... - mruknęłam pod nosem.
- Co?
- Nie ważne - uśmiechnęłam się - Jak znajdziesz tego szczy... szczeniaka - poprawiłam się - ...przed wschodem słońca, to umówmy się, że go przeproszę.
Początkowo wadera ciekawsko na mnie spojrzała, znów zdziwiona moją reakcją. Później jednak najwyraźniej uniosła się dumą.
- Łaski bez.
No tak, właśnie dlatego nienawidzę nieletnich.
- Zamierzasz odgrywać tu scenki, czy schowasz dumę do kieszeni i spróbujesz współpracować chociaż przez te kilka godzin?! - i znów zrobiłam się agresywna.
- Spokojnie... - z odrazą spojrzała na moje obnażone kły. Wzięłam głęboki wdech.
- Daleko nie poszedł. Ja idę, a ty rób, co chcesz - nie odwracając się za siebie, ruszyłam z miejsca.
- Ale gdzie ty idziesz? - zatrzymała mnie wadera - On poszedł w przeciwną stronę...
Tak skutkuje brak węchu.
- Nie wymądrzaj się - rzuciłam na odchodne i poszłam, tym razem już chyba dobrą drogą. Nie dałam po sobie tego poznać, ale co trochę odwracałam wzrok na waderę, by upewnić się, że dobrze idę. Nigdy nie było mi łatwo bez zmysłu węchu, a teraz przeciwności powracały. Trwałam tylko w nadziei, że młoda nic nie zauważy. Po chwili do moich uszu dobiegł dźwięk szeleszczących liści.
- Słyszysz? - szepnęłam i bez zbędnego czekania podreptałam do źródła dźwięku. Na chwilkę stanęło mi serce.
- Oto nasza zguba - oznajmiłam. Mały szczeniak leżał rozszarpany, a dalej było widać krwiste ślady łap naprawdę dużego stwora, który po śladach przypominał kota.
Arina? Wybacz, że czekałaś tak długo, (bo ponad dwa tygodnie ._.) ale po prostu nie miałam czasu :<