Sylwetka wilka o jasnym futrze nerwowo przemknęła między ciemno zielonymi drzewami. Chwilę później pojawiła się za pniem jednego z niewielu w tej części lasu klonów, po czym znów zniknęła w szumiącej gęstwinie.
Basior od kilku dni był niespokojny, co zdarzało mu się naprawdę rzadko. Krążył bez celu, by nie walczyć bezskutecznie z bezsennością w odmętach ciemnej, surowej jaskini. Raz po raz oglądał się wokół, a był to wzrok, rzekłbyś, szaleńca, jednak ja wolę określić go wzrokiem bez opamiętania, którego właściciel wcale zmysłów nie postradał.
Wbrew rozsądkowi wilk ocierał się o pnie i iglaste gałęzie, zostawiając na nich swój zapach i próbując pozbyć się nieznośnego uczucia niepokoju. Znów rozbieganym wzrokiem przebiegł wokół, gwałtownie odwracając łeb. Zamrugał kilka razy, po czym trwał tak w bezruchu dłuższą chwilę, nastawiając uszy. Czuł, że coś się święci. Kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, że na czas nasłuchiwania wstrzymał oddech i nawet nie drgnął, począł łapczywie chwytać powietrze, jak gdyby głębokie wdechy miały uchronić go przed całkowitym wariactwem. Gdy i to nie pomogło, nadgryzł kępkę oszronionej trawy, po czym rozdrobnił ją zębami.
Rzekłbyś, rzecz komiczna; poczułbyś litość; uśmiechnąłbyś się z drwiną i skrywanym rozbawieniem, widząc masywną, groźną sylwetkę basiora na szeroko rozstawionych łapach, który aktualnie z błyskiem szaleństwa w oczach wyglądał jak roztrzęsiony młodzik w obliczu jakiejś tragedii. No cóż, ie odbiegało to aż tak od sytuacji Hermesa. W jego podświadomości już dawno zagnieździła się myśl, e najgorszy wilk, jakiego poznał w całym swoim życiu, wróci. W końcu zło zawsze wraca, prawda?
Nieważne, jak dobrym starasz się być.
Basiora wypełniała najróżniejsza mieszanka odczuć i emocji, jak dotąd skutecznie tłumionych pod maską chłodu i żołnierskiego opanowania. Chcąc zażegnać choć część z nich, niespodziewanie dla siebie samego puścił się pędem przed siebie, zręcznie omijając drzewa. Widział słabo, gdyż wokół panował mrok, pojawiła się mgła, a wszystko wokół zlewało się w jedno. Mrużył oczy, mknąc przez gęstwinę i wystawiał łapy najdalej, jak się da.
Dopiero bolesne zderzenie z pniem wyparło cały tlen z płuc wilka. Zatrzymał się na korze, a chwilowy szok szybko został zastąpiony ponownym uczuciem niepokoju. Odsunął się z wolna, kuląc się poobijany i wyminął drzewo, zataczając się. Desperat, rzekłbyś. Wciąż oszołomiony basior nie zauważył na swojej drodze sadzawki i szybciej niż zdążył zrozumieć swoje położenie, znalazł się w mulistej, zakwitłej wodzie. Siadł ciężko na dnie i zwiesił głowę, wyglądając jak zniszczony psychicznie szczeniak. Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, a tym bardziej innymi, ale nie był w stanie poradzić sobie ze wspomnieniami. Nie miał już nawet sił powstrzymywać tych podłych myśli.
Gdy leniwie wyszedł zgarbiony z sadzawki, otrzepał się i wpatrzył w trawy przed sobą. Ich wysokie źdźbła odbijały się ciemnym kolorem, jednak gdy do nozdrzy basiora doszedł chłodny powiew, zastygł, gwałtownie unosząc łeb. Po dłuższej chwili poruszył się lekko i odwrócił, by odejść jak najszybciej. Przerwał mu jednak ledwo słyszalny szelest, tak głośny dla wymęczonego, ach wyostrzonego zmysłu wilka. Stał w bezruchu, oczekując na to, co czyhało za jego plecami.
– Hermes... – usłyszał tak dobrze znany głos.
Mimo iż tembr wyryty był w jego pamięci od wielu lat, basior zastygł i nie ważył się nawet drgnąć. Uważnie słuchał, jak szelest powoli przesuwa się w jego stronę, aż przed jego rozproszonym wzrokiem stanęła sylwetka przypominająca wielką, czarną jak noc kępę traw, w którą chwilę wcześniej się wpatrywał. Jak żywy, o ironio! Momentalnie wróciły do niego wszystkie wspomnienia, każda cząstka materii tworzącej jego ciało, jak i umysłu drgnęła z bólu. Hermes skrzywił się nieznacznie i więcej nie odważył się spojrzeć na tak dobrze znaną mu postać. Stres skumulował się w nim, a w gardle stanęła mu wielka gula. Zacisnął zęby i postanowił ignorować ten marny wytwór wyobraźni przed sobą. Wariat, totalny wariat, rzeczesz. Masz rację.
– Ja... ja muszę ci wszystko wyjaśnić – zaczął Muro, wyraźnie przełamując się przed wypowiedzeniem tych słów. – Jestem ci to winien, po tym, co się stało...
– Skończ. – uciął Hermes.
– Leech... – ponowił czarnofutry wilk. – Musisz...
– Nie chcę cię znać. Zachowaj chociaż część godności i nie zjawiaj się więcej w moim życiu.
Po tych słowach odwrócił się i z obłędem w oczach rzucił się do ucieczki motywowanej panicznym strachem, jak i niepohamowaną złością.