Odwróciłam się przodem w kierunku dźwięków. Na mojej szyi błyszczała czarna obroża, a moje oczy zaczęły świecić rubinowym blaskiem. Nastroszyłam sierść i wysunęłam pazury. Warczałam. Przyszykowałam się do ataku. Obserwowałam. Po dobrej minucie zza krzaków wyszedł młody chłopak. Był bez koszuli. Na klatce piersiowej miał pełno świeżej krwi, blizn i ran po wilczych pazurach. Lewą rękę miał całą zabandażowaną. W drugiej ręce miał jakąś broń z błyszczącym niebieskim płynem. Warknęłam głośniej. Nie chciało mi się walczyć. Był dzień, a ja prowadzę nocny tryb życia.
Chłopak tylko się uśmiechnął, ukazując tym samym szereg białych zębów. Wyciągnął rękę z bronią w moim kierunku. Szybko wyczarowałam ognistą kulkę i strzeliłam w kierunku człowieka. Odskoczyłam w bok i powtórzyłam ruch kilku krotnie. Człowiek upadł. Nie ruszał się. Powoli podeszłam do niego, aby upewnić się, czy nie żyje. Potem zrozumiałam że tobył wielki błąd.
Złapał mnie za przednią łapę i pociągnoł do siebie. Upadłam. Prubowałam wstać, ale nie zdążyłam. Wbił mi coś w łapę i wstrzyknął przyjemnie chłodną maź. Zobaczyłam tylko mroczki i odpłynęłam.
Obudziłam się na jakimś metalowym wózeku. Próbowałam się ruszyć ale coś spowodowało paraliż moich mięśni. Chwilę walczyłam z paraliżem, aż się poddałam...
Rozglądałam się po pomieszczeniu. Znajdowałam się w niewielkim labolatorium. W przeszklonych szafkach było mnustwo płynów, kapsułek, strzykawek i innych dziwnych przedmiotów. Zaóważyłam drugi metalowy wózek. Leżał na nim czarny, duży basior, z jednym okiem. Uporczywie się we mnie wpatrywał. *Lupin?* pomyślałam i również wpatrywałam się w niego...
Jego oczy były cudowne. Szare, a może srebrne? Błyszczały niczym gwiazdy na na Nocnym niebie. Uważnie mieżyły każdy mój centymetr. Nagle z hukiem otworzyły się drzwi. Nasze uszy i oczy zwróciły się w tamtym kierunku. Do sali wbiegł jakiś męszczyzna z jednym okiem i z tatuażem smoka na szyi. W ręku trzymał jakąś strzykawkę i 2 fiolki z niebieskimi płynami. Podszedł do mnie powoli. Warknęłam. Mężczyzna się nie wzruszył i wstrzyknął mi niebieską, zimną substancję. Nie ukrywam zabolało. Syknęłam z bólu. Po chwili poczułam ogromny chłód, który objął moje mięśnie. Poczułam szron na moich łapach, który powoli zmierzał coraz wyżej, aż dotarł do szyi i obroży. tam się zatrzymał i zaczął twardnieć, kierując się spowrotem do łap i ogona. Mężczyzna wstrzyknął to samo Lupinowi. On również został zmrożony tak samo jak ja...
Przyszli inni mężczyźni. Ubrani byli w stylu moro. Jeden zabrał mnie, a drugi Lupina. Nieśli nas i nieśli aż donieśli nas do jakiegoś ala mini lasku zamkniętego w potężnej szklanej kopule.
Postawili nas na ziemi i wstrzykneli czerwoną maź. Wyszli, a my zaczęliśmy się odmrażać. Powoli odzyskiwałam władzę nad swoim ciałem. Ostrożnym i chwiejnym krokiem ruszyłam zwiedzać "klatkę". Wyczułam wzrok basiora na moich łydkach. Szłam jednak dalej rozglądając się w około. Była woda wylewająca się z hamienia i płynąca do centrum. Korzenie drzew tworzyły 2 norki. Podeszłam do ściany szkła. wpatrywałm się w nocne niebo. Nagle dwa srebrne punkty się powiększyły...
*Czy to gwiazdy?* pomyślałam, ale szybko zrozumiałam, że nie. Lupin Podszedł do mnie od tyłu i
Lupin?
Mam nadzieję na coś Miłosnego (¬¬3)