Piękne słońce właśnie wstawało zza horyzontu. Alacartz stał na skale, oglądając tereny watahy, do której należy. Poranny wietrzyk rozwiewał jego sierść. Wilk przymrużył oczy marząc. Nagle, krzaki się poruszyły. Alacartz nie zwrócił na to uwagi, gdyż czuł już z daleka zapach jednej z alf - Serafiny, do której chwilę później się zwrócił:
- Wyjdź. Serafino. Nie lękam się takich odgłosów. Poćwicz jeszcze trochę.
Serafina wyszła zza krzaków. Jej futro także rozwiewał wiatr. Wilczyca niepewnie stanęła obok wilka i także zaczęła rozglądać się po okolicy, którą doskonale widać było z góry.
- Nie powinieneś jeszcze spać, Alacartz?
- Nie, pani. Ja o tej porze jestem już dawno po śniadaniu.
- Ach, no tak. Masz może ochotę na obchód granic?
- Z tobą, Serafino? - Nie dowierzał wilk. Pokłonił się nisko i rzekł: Oczywiście.
- Wyjdź. Serafino. Nie lękam się takich odgłosów. Poćwicz jeszcze trochę.
Serafina wyszła zza krzaków. Jej futro także rozwiewał wiatr. Wilczyca niepewnie stanęła obok wilka i także zaczęła rozglądać się po okolicy, którą doskonale widać było z góry.
- Nie powinieneś jeszcze spać, Alacartz?
- Nie, pani. Ja o tej porze jestem już dawno po śniadaniu.
- Ach, no tak. Masz może ochotę na obchód granic?
- Z tobą, Serafino? - Nie dowierzał wilk. Pokłonił się nisko i rzekł: Oczywiście.
Serafino?