31 stycznia 2017

Od Wuwei' a cd. Cheyenne

Niestety, ale nie doczekałem się jej odpowiedzi. Bardzo żałowałem oczywiście, ale cóż mogłem zrobić. Usłyszałem, jak wilczyca również się położyła. Słyszałem każdy jej ruch, chociaż słuchu nie mam aż tak dobrego, jak inni. Otworzyłem lekko jedno oko by sprawdzić co ona robi. Zauważyłem, że ułożyła się na boku, plecami do mnie. Była zwinięta w kłębek. „Aż tak jest jej zimno”? Spytałem sam siebie w myślach. Ułożyłem się plecami do wilczycy. Chciałem w spokoju sam pomyśleć, być teraz sam, ale… jakoś mi się nie udało. Co chwila zmieniałem pozycję leżącą, bo za każdym razem po kilku minutach było mi nie wygodnie. W końcu zdenerwowałem się i wstałem. Przeciągnąłem się i spojrzałem w górę. Zobaczyłem, że na niebie zbierają się chmury.
- Może padać – powiedziałem sam do siebie. Spojrzałem na wilczycę, która miarowo oddychała, czyli… usnęła. Wziąłem duży wdech i poczułem… Coś, co bardzo mogło nam się nie spodobać. Tylko co, miałem wziąć wilczyce na barki i sobie polecieć do jaskini? Nie, nie mogłem. Co się w ogóle ze mną działo od czasu, gdy wpadła na mnie?! Westchnąłem i… skierowałem się do swojej jaskini. Zostawiłem wilczycę tam, na łączce. Na pewno się obudzi przed deszczem, a jak nie to trudno. Najwyżej będzie na mnie wściekła, nic nowego. Chociaż nie, raz chyba była… nie. Ona nigdy nie była dla mnie miła. I chyba raczej nie będzie… Kierując się do swojej jaskini, trafiły we mnie jakieś wyrzuty, jednak odepchnąłem je szybko. Miałem dosyć tego wszystkiego. Szedłem ciągle przed siebie, aż poczułem krople deszczu.
- A mogłem polecieć – powiedziałem sam do siebie. Wzniosłem się ku niebu i poleciałem do jaskini. Do mojej jaskini. Niestety, przez to, ze nie znałem okolicy, nie wiedziałem która jest moja. Deszcz padał coraz mocniej i mocniej. Musiałem się spieszyć, bo nie przepadałem nad lataniem w deszczu. Chciałem lecieć dalej, ale zobaczyłem, że tracę widoczność. Mgła? Niee… to przez ten deszcz. Musiałem wylądować i wejść do pierwszej lepszej jaskini. Rozejrzałem się wokół. Było tu ciepło i przytulnie, w sam raz dla mnie na przeczekanie tej burzy. Spojrzałem za siebie i pomyślałem o Cheyenne. Moje rozmyślania przerwał mi ktoś, kto kichnął. Spojrzałem w tamtym kierunku.
- Cheyenne? – spytałem. Idiota. Po kij Ci ona tutaj, teraz? Po nic.
- Ariene – odparła jakaś wilczyca. Poszedłem w tamtym kierunku i zobaczyłem leżącą małą wilczyce. „Ktoś zostawił szczenię same?” Spytałem sam siebie jednak po wstępnym obejrzeniu jej skrzydeł stwierdziłem, że nie jest już dzieckiem. Znałem się na skrzydłach, bowiem… Jak smok mógłby się na tym nie znać? Wilczyca miała białą sierść, na łapach były widoczne szare cętki. Jej uszy i końcówka ogona były czarne. Oraz te potężne, szare skrzydła i… rany na ciele. Podszedłem do niej.
- A Tobie to co? – zapytałem. Spojrzała na mnie złowrogo, na tyle ile umiała. Dlaczego wszystkie wilczyce musiały być źle do mnie nastawione? Westchnąłem cicho. – Przecież cię głupia nie zabiję – dodałem. Nadal patrzyła na mnie złowrogo. A może po prostu chciała być pewna, że nic jej nie zrobię? Tylko niby JAK miałem jej pokazać, uświadomić ją, że ze mną nic jej nie grozi?
W końcu usiadłem obok niej i się przyglądałem. Te jej rany… To wszystko… Mógłbym jej pomóc tak samo jak tamtemu wilkowi. Tylko w tym wypadku był mały problem. Ona była świadoma, mogła zacząć się bronić. Jakoś nie chciało mi się walczyć z ranną wilczycą.
- Mogę cię uleczyć – powiedziałem w końcu. Skąd u mnie u diaska ta dobroć? Powinienem być złym, wrednym, gburowatym i jeszcze nie wiadomo jak złym wilkiem. A tu co? A tu nagle miły, uprzejmy i dobroduszny wilczek. Rodzice by mnie wyśmiali. Siostra by się ze mnie śmiała! Szlag!
- Niby jak? – zapytała wilczka. Spojrzałem na nią, bowiem to wyrwało mnie z moich rozmyślań. Może jednak jej zależało, bym jej pomógł?
- Magicznie – odparłem. Prychnęła i spróbowała wstać. Spiorunowałem ją wzrokiem, ale nic sobie z tego nie zrobiła i wstała.
- Wynocha! Ale już! – krzyczała na mnie. Była jeszcze mniejsza niż mi się wydawało. Jednak gdy tak stała, traciła więcej energii, niż mogłoby się jej wydawać.
- Wiem, że mogę stracić więcej energii, jednak nie mam zamiaru być tu z kimś takim, jak Ty! – fuknęła na mnie. Ah, te wilczyce. Czy one zawsze są takie złe dla płci takiej, jak ja? Ehh…
- Siadaj – powiedziałem, popychając ją tak, że upadła tym samym siadając. Rozejrzałem się po jaskini w poszukiwaniu czegoś ostrego. Znalazłem jakiś nożyk. Poszedłem po niego, wziąłem, a następnie podszedłem znowu do małej wilczycy.
- Po co Ci to u diaska?! – spytała rozzłoszczona. Przewróciłem oczami. Wziąłem swój naszyjnik i rozłożyłem na dwie części. Jedną z nich podałem jej i poprosiłem by to założyła bez zbędnych pytań. O dziwo, zrobiła to. Zacząłem się zastanawiać, czy mogłaby wyczuć moc mojego naszyjnika ale później szybko od tego odszedłem. Skąd miałaby znać smoczą magię? Nie ma takiej opcji. Chyba.
- Znasz smocza magię? – zapytałem. Szlag, wilki mało kiedy widziały smoki, więc skąd mogłaby to znać? A może znała, tylko nie przyzna mi się do tego?
- Nie, a jaka to je…
- … nie ważne. – przerwałem jej. Nie chciało mi się niczego więcej słuchać. Musiałem jej w końcu wytłumaczyć, na czym będzie polegała moja pomoc. Jak będzie przebiegało jej uleczenie. Co prawda nie miałem zbyt dużo czasu, bo musiałem wrócić do Cheyenne, ale.. Choć trochę bym pomógł Ariene. Musiałem przecież zdobyć sojuszników, znajomych, przyjaciół, czy kogo to tam… Ponowne westchnięcie i… - Słuchaj, to będzie boleć. Mam taką moc, że jak ktoś mnie zrani to i jemu ta rana się pojawia, ale z tym naszyjnikiem… On potrafi mnie regenerować, rany się szybciej goją. Gdy dwie osoby mają ten naszyjnik, to moja moc działa w dwie strony. Czyli jak ja Ciebie zranię, to również u mnie pojawi się ta rana. Za to uleczą Ci się wszystkie rany które masz. – zakończyłem
- He? – spytała. Chciałem walić głową w stół albo w ścianę, ale nie miałem czasu. Wziąłem nożyk i spojrzałem na wilczyce, która zamknęła oczy. Pozwoliła mi? No nic, druga taka szansa może się nie zdarzyć, więc… wbiłem jej nóż w łapą, lecz nie za mocno. Wiedziałem, jak ostatnio mnie to bolało. Obydwie rany, i u mnie i u niej zaczęły się powoli goić. Do tego inne jej rany również powoli zaczęły się goić.
- Już? – zapytała.
- Otwórz oczy – powiedziałem, odkładając nożyk. Spojrzała na siebie, na mnie a potem znowu na siebie.
- To naprawdę przez ten naszyjnik? Nigdy takiego nie widziałam! Skąd go masz? Kim jesteś? Skąd jesteś? Co tu robisz?
- Hola hola! Za dużo pytań! – zastopowałem ją, nim zaczęła zadawać inne pytania, bardziej szczegółowa. Przewróciłem oczami, bo i tak i tak musiałem tutaj siedzieć. Deszcz nadal lał na zewnątrz i nie zapowiadało się, by szybko przestał. Niestety… - Okej, odpowiem na niektóre pytania.
- Ale…
- Nie przeginaj! – fuknąłem i nastała cisza. Westchnąłem i zacząłem opowiadać o sobie… Jednak z pominięciem pewnych ważnych szczegółów. Zawsze się cieszyłem, że nikt nie może czytać mi w myślach, że mogłem mieć zamknięty umysł dla innych, żadnego czytania, hipnozy. Choć tego drugiego musiałem się douczyć, niestety. – Tak, to naprawdę zrobił ten naszyjnik. Nigdy takiego nie widziałaś, bo jest on jeden jedyny na całym świecie. Mam go od rodziców, którzy mi go dali w dniu moich… których urodziny. Jestem… Wuwei. Dołączyłem do tej Watahy dzisiaj, a siedzę tu z tobą, bo na zewnątrz jest straszna ulewa – zakończyłem. Wilczyca spoglądała na mnie z zaciekawieniem.
- Nie powiedziałeś mi wszystkiego, prawda?
- Prawda.
- Skoro tak… -powiedziała i zamilkła. Zaczęła się nad czymś zastanawiać. - … jesteś mi coś winien – powiedziała w końcu po długiej ciszy. Zaciekawiło mnie to, nie powiem, że nie.
- O co chodzi? – zapytałem z wielkim zaciekawieniem. Uśmiechnęła się leciutko. Na to liczyła?
- Ja… Chcę… Szukam wilków do… wyprawy! – powiedziała w końcu.
- Tylko tyle, czy jakieś szczegóły?
- A potrzebujesz ich?
- Jeżeli mam zginąć, to tak. A jeżeli bezpieczna wycieczka, to nie trzeba. – odparłem. Znowu zapadła dłuższa cisza.
- Nie potrzebujesz… - powiedziała w końcu.

--- 

W końcu przestało aż tak lać. Wyszedłem z jaskini, lecz nim odleciałem w poszukiwaniu Cheyenne, to spojrzałem za siebie na Ariene. Po tych wszystkich pytaniach, które mi dzisiaj zadała, gdy uzyskała odpowiedzi godne jej myśli, oddała mi część mojego naszyjnika.
- Pomogę, obiecuję. W razie czego, szukaj mnie u Cheyenne – powiedziałem i bez żadnego ostrzeżenia wyleciałem. Zacząłem krążyć nad tym miejscem, aż ujrzałem bardzo przemoczone białe futro. Weszło do jaskini. Wylądowałem nieopodal i wytrzepałem się. Następnie wszedłem do środka.
- Co tu robisz?! Wynoś się stąd, ale już, natychmiast! – krzyczała na mnie Cheyenne. Jej piękne futro.. Było teraz zlepione, brzydkie… Przynajmniej żaden wilk nie spojrzy na nią. – Zostawiłeś mnie tam samą! – krzyczała dalej.
- Sory Batory, myślałem, ze się obudziłaś. – odparłem i usiadłem. Spojrzała na mnie jeszcze bardziej rozzłoszczona, ale nim znowu coś powiedziała, zaczęła kichać. Roześmiałem się.
- I to cię tak śmieszy?! – krzyczała nadal na mnie. W końcu wkurzony sam na siebie usiadłem bliżej niej.
- Jesteś rozpalony, ty możesz być chory! – krzyknęła, odskakując ode mnie.
- To wszystko od patrzenia na Ciebie… -powiedziałem a w tedy dostałem od niej w twarz. Spojrzałem na nią i zrozumiałem, że to był strasznie głupi żart.
- Wynocha! – krzyknęła. W końcu… Musiałem wyjść z jaskini. Usiadłem przy wejściu i tak sobie siedziałem, czekając, aż Cheyenne się uspokoi. Wolałem już jej nie denerwować…

Cheyenne?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template