- Ładnie to tak krzyczeć na starszych? – spytałem i potrząsnąłem lekko fioleczką. Samica spojrzała na mnie i szybko podeszła, chcąc wziąć ode mnie to, co było jej.
- A a aa… - pokręciłem przecząco głową - Znalezione, nie kradzione – dodałem i rozłożyłem skrzydła chciałem odlecieć stamtąd, ale coś mnie zatrzymało. Kichnąłem tak, że aż mały płomyczek ‘spadł’ na trawę i ją podpalił. Spojrzałem z grymasem na wilczycę.
- Ups… - odparłem. Podszedłem do małego ogniska które niechcący zrobiłem i zacząłem go zadeptywać.
- Poparzysz się głupku! – powiedziała Cheyenne i podeszła do mnie, jednak ja odgrodziłem sobie dojście do mnie swoimi skrzydłami. Ona mogła się poparzyć, a ja? Ogień nic mi nie robił, mogłem sobie od tak chodzić po nim i nic mi nie było. To była stara magia, której używali moi przodkowie na swych dzieciach. Przez to nasi szamani ustanowili regułę. Co trzecie pokolenie mogło mieć tą moc i tylko najstarsze z dzieci. Padło akurat na mnie, co z jednej strony było plusem, a z drugiej zaś minusem. Nie lubiłem o tym opowiadać, a większość wilków zawsze jak mnie widziało to pytali o to. Może kiedyś lubiłem opowiadać, ale po tym co się stało przeze mnie, to… nie.
W końcu powoli ogień znikał z trawy. Teraz musiałem się zastanowić, jakim cudem on wziął się tak o, bo przecież nie użyłem żadnej mocy! Do tego musiałem się zastanowić co powiedzieć – o ile zachce mi się mówić czy opowiadać – tej wrednej małej białej kuleczce, która mnie wkurzała z każdym jej słowem. W końcu całe małe ognisko zostało ugaszone. Miałem ogromną nadzieję, ze żaden wilk – prócz mnie i Cheyenne – nie zauważył tej mojej małej wpadki.
- Wyjaśnisz mi w końcu co to miało być?! – fuknęła na mnie wilczyca. Spojrzałem na nią zdenerwowany z myślą, że ktoś jeszcze to zobaczył. Szybko chciałem zmienić temat i w tym momencie przypomniałem sobie o znalezionej fiolce.
- Nie masz lepszych tematów? Na przykład jak odzyskać to? – powiedziałem i pokazałem małą fiolkę. Znowu podeszła do mnie i chciała od tak sobie ją wziąć, ale ubiegłem ją i odskoczyłem. Następnie wzniosłem się ku górze.
- Wiesz, że to nie jest fer? – spytała. Świetnie, znalazłem jakąś wilczkę która nie potrafi się bawić i zawsze według niej musi być fer. Zajebiście…
- Skoro tak… - powiedziałem i użyłem na wilczyce Lewitacji. Ta z przerażenia pisnęła.
- Teraz jest fer. Ja latam i ty latasz.
- Mógłbyś mnie puścić?! – krzyknęła na mnie. Spojrzałem w dół i pokręciłem przecząco głową.
- Jesteś tego pewna? – pokazałem łapą w dół. Byliśmy na dosyć dużej wysokości od ziemi. Gdybym ją teraz puścił… Ona spojrzała w dół, potem na mnie, później znowu w dół i znowu na mnie.
- Odstaw mnie na ziemię, ale już! – fuknęła na mnie. Przewróciłem oczami, podrzuciłem fiolką do góry, złapałem wilczycę i poleciałem w dół. Postawiłem ją, a następnie złapałem fiolkę.
- Aż tak było strasznie? – zapytałem z szyderczym uśmiechem. Nie czekając na odpowiedź, wzniosłem się ku niebu. Widziałem, że wilczyca w końcu odbiega stamtąd. Jednak… Zaciekawiło mnie gdzie, dlatego leciałem tak, by się tego dowiedzieć. Zawsze mogłem stwierdzić, że jednak chciałem oddać jej ta fioleczkę. Miałem wytłumaczenie, a do głowy na szczeście nie mogła mi wejść i przeczytać moich myśli. Jak to dobrze, że opanowałem sztukę zamykania umysłu przed innymi. Uśmiechnąłem się do siebie. W końcu wilczyca dobiegła do miejsca docelowego. Wylądowałem nieopodal. W tedy dostrzegłem co to za miejsce. Aż ciarki po mnie przeszły. Musiało się tu wydarzyć coś złego. Bardzo złego. Coś, co wyczuwałem w powietrzu… Krew. Wiatr chciał mi w jakiś sposób zakomunikować co tu się stało. Co się stało przed moim przybyciem tutaj. Ja miałem misję, chciałem tylko iść do Alf, wytłumaczyć im to i owo, a teraz… Nie mogłem im tego zrobić. Nie mogę znowu ich wysłać na jakąś głupią wojnę – o ile takowa miała nadejść. Myślałem, że nie zgubię białej wilczycy, ale myliłem się. Może to dlatego, że za bardzo się zamyśliłem idąc przed siebie?
- Hej, to nie jest miejsce dla Ciebie – fuknął na mnie jakiś wilk. Nawet nie chciało mi się przyglądać kto to był dokładnie. Chciałem jak najszybciej stąd wyjść, uciec, gdzieś daleko… Najlepiej na polankę na której tak dobrze mi się drzemało… Gdy już odszedłem od tego miejsca, w oddali dostrzegłem ją. Westchnąłem, spojrzałem na flakonik który nadal był ze mną. Spojrzałem znowu na wilczycę, która komuś pomagała.
- To może być coś ważnego – powiedziałem sam do siebie i zawróciłem. W końcu nie zgubiłem jej z oczu.
- To chyba twoje – odparłem niechętnie. Odwróciła się do mnie.
- Nagle stałeś się miły? – spytała i znowu wróciła do swojej pracy. Przewróciłem oczami.
- No dobra, skoro nie chcesz tego flakoniku, to nie, żegnam. – powiedziałem i odwróciłem się aby odejść.
- Daj – powiedziała. Uśmiechnąłem się w duchu. Chciałem zdobyć sojuszników, więc… musiałem działać. Oddałem jej flakonik, a ona natychmiast schowała go do swojej torby. Czekałem, stałem przy niej… Ale nic się do mnie nie odezwała.
- Więc? – zapytałem. Nie wiem czego dokładnie od niej oczekiwałem. Zaciekawiła mnie ta jej praca, to wszystko. Ale czy nie oszukiwałem sam siebie?
Cheyenne?