Spojrzałem na swoje łapy. Były zrośniętymi, suchymi patykami.
Głęboko wciągnąłem i wypuściłem powietrze. Poczułem delikatny zapach uschłych liści. Wziąłem w łapy trochę śniegu. Nie wiedziałem jak, ale musiałem się dowiedzieć, gdzie jestem.
W oddali zauważyłem coś dziwnego. Jakiegoś potwora... raczej ich grupę. Jeden z nich rzucił się na mnie. W porę odskoczyłem, a on uderzył w drzewo. Z pomocą przyszedł mi szaro niebieski wilk. Stworzyłem drewnianego wojownika... nie trzeba było dużo czasu, by rozgromić te bestie.
- Em... co to było? - spytałem
- Ach, ty nie tutejszy? Obecnie toczymy tu wojnę... kręcą się tu potwory. Na szczęście jest ich coraz mniej. Em... Max jestem. - powiedział w nieśmiałym uśmiechem.
- A ja... - jak się właściwie nazywałem... - Tander.
Gdzieś w oddali przebiegła wadera. Z każdą chwilą była coraz bliżej nas. W pewnej chwili wyciągnęła łuk i ustrzeliła jelenia. Potem posłałam w moim kierunku mały uśmiech i uciekła ze swoją zdobyczą.
- Ona jest... jest... - zacząłem.
- Lira.
- Co?
- Ma na imię Lira.
Chwilę siedziałem w miejscu. byłem w transie i patrzyłem się gdzieś w przestrzeń. W pewnym momencie usłyszałem głos wadery.
- Em... wszystko w porządku?
To była Lira. Stała koło mnie, a Max patrzył ma nas zza drzewa.
Lira, lub Max?