- Może powinnam już wracać? Nie, jeszcze chwilę.
W pewnej chwili usłyszałam trzepot skrzydeł gdzieś za mną. Odwróciłam się i ujrzałam ogromne ptaki sunące ku mnie. Wyglądały naprawdę groźnie, więc zaczęłam uciekać. Nagle coś złapało mnie otulając całe moje ciało skrzydłami. Zaczęłam spadać. Tuż przy ziemi nagle zwolniłam, po czym delikatnie wylądowałam na białym puchu. Odwróciłam się w stronę tego kogoś, kimkolwiek on był...
Ujrzałam granatowe, przepełnione galaktyką oczy basiora, z niepokojem spoglądające na mnie.
- Kim... kim ty jesteś? - spytałam chowając się za drzewem.
- Jestem Vell... Itan Vell. - powiedział niczym James Bond.
- Co ty odwaliłeś?!
- Uratowałem ci życie. Nie ma za co.
W pewnym momencie poczułam coś, czego od dawna nie czułam. Ostatni raz przy... Cosmo... Zadrżałam na myśl o nim. Przypomniały mi się wszystkie chwilę spędzone z nim. Blask jego zielonych oczu... jego miękkie, szare futro... a jeśli ta historia się powtórzy? Nie, ja nie chcę przeżywać tego po raz kolejny...
Po moim policzku spłynęła łza.
- Wszystko dobrze?
- Tak... po prostu mnie zostaw...
Mówiąc to wzbiłam się w powietrze i odleciałam. Nie miałam teraz konkretnego celu. Po prostu leciałam.
Itan?