Czułam się naprawdę źle. Całe ciało mnie bolało. Ledwo mogłam otworzyć oczy. Wszystko mogło się źle skończyć. No ale do odważnych świat należy. Otworzyłam oczy. Leżałam w kałuży własnej krwi. Wstałam przerażona. Maxa nie było, tych stworów na szczęście też nie. Moje oko nie emanowało czerwienią. Puki czas zaczęłam węszyć, nie mogłam wychwycić zapachu. Z resztą dopiero teraz zauważyłam dlaczego. Cała byłam w własnej krwi, która zabiła cały zapach. Poszłam nad strumień. W podskokach wbiegłam do wody. Cudowne zimno ogarnęło moje ciało. Westchnęłam z rozkoszy. Przymknęłam powieki. Niby było cudownie. Ale... Usłyszałam jakiś trzask. Moje ucho zadrgało. Przestraszona otworzyłam oko. Dosłownie na urywek sekundy zauważyłam głucholca, z zwyczaju zabarwiając oko. Zniknął chwilę potem. Zamrugałam kilka razy.
-Chyba mam coraz gorszy wzrok- mruknęłam, wychodząc z wody.
miałam pewność, że był to tylko wymyśl mojego mózgu. Ale gdzieś w głębi serca czułam, że nie była to żadna halucynacja. Otrzepałam się z wody, i pobiegłam tropem ukochanego. Szlak był trafny. Gdy zobaczyłam Maxa przytuliłam się do niego, opłakując potokiem łez. Ten najwidoczniej był mocno zdziwiony, ale po chwili odwzajemnił gest. To takie piękne!
- Ja... Martwiłam się - szepnęłam.
- Nie tylko ty - powiedział głaszcząc mnie po głowie.
Czułam się najszczęśliwsza na świecie. Zależy mu na mnie. A ja zamierzam z nim tu zostać. Uwielbiam basiorów, którzy są tak głupi, że potrafią ratować aż do upadłego.
- Kocham cię - szepnęłam.
Max?