Spadło na mnie kolejne uderzenie. Matka krzyczała.
- Ty okropny bachorze! Następnym razem zrzucę cię z urwiska!
Nie zrobiłam nic takiego. Zwyczajnie poszłam na spacer, ale nie
odważyłam się jej sprzeciwić. Ona zawsze tak reagowała i nie tolerowała
moich wyjść bez jej zgody. A mimo to, robiłam te rzeczy. Mój grzbiet był
cały w ranach, kiedy matka przestała się na mnie wyżywać. Tej nocy
wszystko się zmieni. Nie zniosę tych wyzwisk, bólu i upokorzenia.
Poszłam do medyka, który zabandażował moje plecy. Nie pytał. Za to go
lubiłam. Z nastaniem nocy z pomocą Omary' ego ( bo tak się nazywał medyk
) uciekłam z watahy.
- Poczujesz się lepiej.- To były jego ostatnie słowa skierowane do mnie.
Nareszcie byłam wolna. Biegłam do utraty sił. Nagle, niespodziewanie zza
krzaków wynurzyło się dwóch samców. Chciałam się schować, uniknąć ich,
ale było za późno. Z niewiadomych mi przyczyn zaczęli mnie gonić i
ciskać we mnie kamieniami i innymi rzeczami. Jeden z nich złapał mnie i
zawiesił na drzewie. Po chwili uciekli, a ja spadłam. Bandaż się zerwał,
a krew polała się ze mnie strugami. Jeszcze nigdy nie czułam się tak
bezradnie, ból narastał z każdą sekundą. Wrzeszczałam i wyłam. Nikt nie
przyszedł. Na co ja liczyłam? Jednak po chwili usłyszałam kroki.
- Nie ruszaj się.- usłyszałam głos wadery. Łzy pociekły po moich policzkach. Bałam się.
- Nie płacz, zaraz poczujesz się lepiej.- rzekła. Nasmarowała moje plecy
maścią z ziół. Poczułam ulgę. Nałożyła mi świeży bandaż. Przez myśl
przeszły mi ostatnie słowa mojego przyjaciela.
- D- dzię...ku...ję - wydukałam z trudem. Wadera wzięła mnie na grzbiet i zabrała do Watahy Smoczego Ostrza.
- Nic nie mów i się stąd nie ruszaj.- powiedziała do mnie i zniknęła w ogromnej jaskini. Po chwili wyszła.
- Witam w watasze. - po tych słowach rzuciłam się na nią mimo zmęczenia i ran. To przy niej czułam się na prawdę szczęśliwa.