Rozjuszona fuknęłam pod nosem i po raz ostatni zaszczyciłam go swoim chłodnym spojrzeniem. Trudno, zemszczę się innym razem. Teraz czas mnie goni. Instynktownie mój wzrok spoczął na majaczące, wśród powoli zachodzącego słońca, liście drzew. Jasne światło delikatnie oświetlało ich brzegi, tworząc wokół nich coś na wzór anielskich aureoli, natomiast sam blask wspaniałe kontrastował z jasnozielonym tłem. Przez jeszcze chwilę przyglądałam się temu widokowi w kompletnej ciszy, po czym ruszyłam biegiem w stronę lasu.
Wytworzony przez pęd wiatr, cudownie koił poszarpane z lekka nerwy, sprawiając, że szybko zapomniałam o Wuwei'u i skradzionej fiolce cennego lekarstwa. Moje myśli zaś skupiły się wokół Taravi i tego, co jej powiem. W końcu jakoś muszę się wytłumaczyć z dziesięciominutowego spóźnienia a kłamać na pewno nie zamierzam. Pytanie tylko jak zareaguje, doprawdy jestem tego ciekawa.
Nim zdążyłam się spostrzec, żwawym krokiem przekroczyłam linię gęstwiny. Teraz zamiast trawy i pięknego nieba, ze wszystkich stron otaczały mnie wysokie drzewa oraz nieco mniejsze krzewy. Panował tu lekki półmrok, ze względu na niedocierające do gruntu, promienie słoneczne. Na skutek braku tego czynnika, runo leśne miejscami miało ciemniejszą barwę od swej pierwotnej, co w połączeniu stanowiło przyjemną dla oka, gamę barwną. Idąc więc tropem kolorowych liści, coraz bardziej zagłębiałam się w kolorowy gąszcz.
Wokoło pięć minut, od przekroczenia granicy, otrzymałam szczególny znak na to, że zaraz trafię dokładnie w centrum swego celu. W istocie tak właśnie było. Zapach krwi w obozie przesiąkł przez dosłownie wszystko. Gdziekolwiek się nie ruszyłam, tam towarzyszył mi zapach krwi. Nawet błąkający się między barakami wiatr, okazał się bezsilny.
- Cheyenne, jak dobrze, że jesteś! - usłyszałam za sobą głos, i to nie byle jaki.
Natychmiastowo odwróciłam się w stronę, zmierzającej ku mnie Taravi.
- Przepraszam za spóźnienie... - zaczęłam zmieszana, jej nagłą obecnością - Po drodze zatrzy...
- Nie ważne! - przerwała mi - Potrzebna pomoc w drugim namiocie.
- Rozumiem - skinęłam głową.
Wadera uśmiechnęła się do mnie delikatnie, od razu ruszając się ze swojego miejsca. Jej futro było znacznie ciemniejsze, przez pokrywającą je ziemię i kurz. W sumie nic dziwnego. Widać jak bardzo oddana jest watasze.
Rozejrzałam się w pośpiechu po rozstawionych parawanach, by ocenić nieco panującą sytuację. Jednym słowem, było źle. Wszystkie miejsca pod płachtami materiałów zostały pozajmowane, kilka postaci nawet leżało na zewnątrz. Nie dziwiłam się wcale Alfie, że zagarniała każdego do pomocy.
Wzrokiem odnalazłam wyznaczone stanowisko mojej pracy. Barak numer dwa znajdował się tuż pomiędzy czwórką a trójką i w przeciwieństwie do pozostałych, zdobiła go złota chorągiewka z wilkiem. Zrobiłam więc parę kroków we właściwym kierunku i już po kilkunastu sekundach znalazłam się w jego wnętrzu. Od razu przystąpiłam do pracy. Widząc rozszarpany bok czarnej wadery, od razu wyciągnęłam z torby gazę, wraz z wodą utleniającą. Bez wahania namoczyłam biały wacik i przytknęłam do krwawiącej rany. Samica syknęła z bólu, poruszając się gwałtownie.
- Spokojnie - mruknęłam - Zaraz przestanie boleć. Wytrzymasz...
Zręcznie dokończyłam obmywanie skazy a zakrwawione płatki wyrzuciłam do kosza. Teraz jedynie pozostało mi zrobić coś z tym wgłębieniem. Przyjrzałam się dokładnie cięciu, po czym położyłam na nim swoją łapę. Wilczyca natychmiastowo zadarła głowę i spojrzała na mnie z iskierką frustracji.
- Co ty robisz? - zapytała zdezorientowana.
Nie odpowiedziałam. Przymknęłam za to oczy, skupiając się na płynącej przez moje ciało, mocy. Czułam jak wspaniała energia, przepełnia każde z moich członków i powoli wypływa na światło dzienne, lecząc poszkodowaną postać. Naprawdę przyjemne odczucie. Uchyliłam leniwie powieki a biała łuna rozbłysła spod mojej kończyny. Gotowe.
Zdjęłam swoją łapę z jej uda a wówczas w powietrzu rozbrzmiały słowa wadery.
- Dziękuję - oznajmiła
Zerknęłam na moment w jej kierunku, w duchu uśmiechając się nieznacznie.
- Przez kolejne dwa dni, spróbuj nie przemęczać się za bardzo. Może to odnowić dolegliwości - poinformowałam, wychodząc z baraku.
Wtedy w oddali dostrzegłam silnie poranionego osobnika. Leżał na boku, oddychając ciężko i mrucząc rozpaczliwe pod nosem. Chciałam iść do Taravi zapytać się, czy mogę się nim zająć, lecz stwierdziłam, że to wprost niedorzeczne rozwiązanie. Przystąpiłam od razu do działania. Truchtem podbiegłam do niedobrze wyglądającego basiora. Był w złej kondycji, wyraźnie odwodniony, bez sił do życia. Umierał.
Spojrzałam głęboko w jego czarne jak węgiel oczy. Zostało mu mało czasu. Ja mam mało czasu. Wzrokiem przebiegłam po poranionej sylwetce samca, który leżał w dość sporej kałuży krwi. Jak to w ogóle możliwe, że nikt się nim nie zajął!? Przeklęłam pod nosem a wilk jęknął rozpaczliwie.
- Wszystko będzie dobrze... - szepnęłam - Musi być.
Jedynie mrugnął żałośnie. Zaczęłam gorączkowo zastanawiać się nad rozwiązaniem tej sytuacji. Tu sama magia nie mogła wystarczyć.
- To chyba twoje - momentalnie odwróciłam się do tyłu.
Wuwei. Jak on mnie tutaj znalazł!? Na pewno musiał mnie śledzić. Normalnie przeczuwałam to.
- Nagle stałeś się miły? - wyparowałam.
Znów zerknęłam w stronę ledwo dychającego samca. Tik-tak, tik-tak...
- No dobra, skoro nie chcesz tego flakoniku, to nie, żegnam - odparł
Zagryzłam mocno wargi, słysząc jak odchodzi. Fiolka. Lekarstwo. Tik-tak, tik-tak.
- Daj - rzuciłam, powstrzymując go od kolejnego stąpnięcia.
Wuwei oddał mi posłusznie buteleczkę z naparem, a ja schowałam ją natychmiastowo do teczki. Moje spojrzenie ponownie powędrowało w stronę umierającego. Westchnęłam cicho. Co miałam zrobić? Jak mu pomóc? Jeju, Cheyenne uruchom płaty mózgowe.
- Więc? - odezwał się ponownie Wuwei
- Mógłbyś być cicho!? - warknęłam niespodziewanie - Próbuję myśleć!
- Doprawdy? A już myślałem, że zapuściłaś korzenie.
Korzenie. Drzewa. Rośliny. Rany! Że też ja na to nie wpadłam! Przynajmniej w końcu ten gbur na coś się przydał.
Zadarłam wysoko głowę, tak aby moje oczy spoczęły wprost na linii rozgałęzień olbrzymich dębów. Następnie poczęłam materializować w środku ich pni, wodę formując ją w swoiste kule. Następnym krokiem było połączenie ich w jedną całość. Uformowana ciecz zaczęła przesiąkać przez kory, powoli wędrując wprost nad ciało wyziewającego duszę wilka. Gdy poszczególne części zostały zespojone ze sobą, pozostało mi tylko jedno.
- Aqua Vita - wyszeptałam.
Woda spadła na wilka, a ja momentalnie poczułam się słabiej. Zdołałam jednak nie utracić przytomności.
- Lepiej? - zwróciłam się z troską do cierpiącego
Kiwnął twierdząco głową, natomiast jego aura przeszła w stan spoczynku.
Wuwei?