Wstałem, przeciągnąłem się i wyszedłem na polankę. Nie lubiłem przebywać wśród wilków. Wolałem zostać samotnikiem, takim, jakim byłem kiedyś. Zanim tutaj dołączyłem. Ale miałem misję, która musiałem wykonać. A dołączenie do Watahy było moim jedynym wyjściem.
- Nawet dobrze, że mnie ktoś znalazł - powiedziałem sam do siebie. Czasami bywały dni, że to robiłem. Mówiłem sam do siebie. Westchnąłem i poszedłem przed siebie. Nie chciałem polować, więc poszedłem na Wzgórze Evendim. Nazwę poznałem od tutejszego wilka, który chciał mnie oprowadzić, ale nie zgodziłem się. Gdy w końcu dotarłem, przechadzałem się wzdłuż i wszerz. W końcu znalazłem odpowiednie miejsce i położyłem się, rozprostowując przy tym skrzydła. Zamknąłem na chwilę oczy, lecz... zasnąłem. Gdy się obudziłem, leżałem na plecach. No tak, jak zawsze. Wstałem, rozciągnąłem się i już miałem ruszyć przed siebie, gdy ktoś na mnie wpadł. Wstałem, otrzepałem się i spojrzałem na białego wilka.
- Coś za jeden? - odparłem cierpko. Gdy wilk wstał, zorientowałem się, że była to samica. Świetnie, tego mi brakowało... Westchnąłem i już miałem ruszyć przed siebie, gdy ona mnie zatrzymała i przeprosiła.
- Przepraszam Pana - powiedziała.
Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, przekrzywiając lekko głowę.
- Nie jestem żadnym panem - powiedziałem. „Gdybym był władcą, to może i by można było mnie tak nazywać” dodałem sobie w myślach.
- Nie znam cię, więc jesteś dla mnie Pa...
- ...Wuwei. Koniec. Żegnam - powiedziałem. Znowu ruszyłem przed siebie i znowu mnie zatrzymała.
- Więc przepraszam cię, Pawuwei. - powiedziała. No... Kurde no!. Co ja takiego zrobiłem?! Odwróciłem się do niej wkurzony.
- Wuwei. Tyle. - odparłem. Teraz zauważyłem, że jest ona biało... czarna? Prawie jak ja. Spoglądałem na nią tak przez dłuższy czas...
- Co tak patrzysz? - spytała. Świetnie, teraz nie da mi od siebie odejść...
Cheyenne?