- Faith! - zawołałem, niestety nie dostałem ani jednej odpowiedzi.
Nie widziałem innego wyjścia, niż skakanie po bokach przepaści i przyczepianiu do nich swych pazurów. Było to bardzo ryzykowane, ale nie obchodziło mnie to. Faith była na pierwszym miejscu. Kiedy po kilkunastu skokach wylądowałem na ziemi, zrobiłem to dość niefortunnie. Padłem bokiem, na dosyć ostry kamień, który zarysował mi bok. Podniosłem się szybko i ruszyłem do siostry, sprawdzając czy oddycha. O mało nie krzyknąłem, kiedy ujrzałem delikatne ruchy jej klatki piersiowej. Bez najmniejszego gadania zarzuciłem ją sobie na grzbiet i ruszyłem wzdłuż przepaści. Musiałem nas wydostać za wszelką cenę, nawet gdyby miało mnie to kosztować życie. Rozglądałem się panicznie za jakąkolwiek szczeliną, czy drogą prowadzącą nas na jakiś otwarty teren. Moje serce biło niemiłosiernie szybko, bałem się, że mogę nie zdążyć, a najważniejsza dla mnie osoba umrze na moich barkach.
Nie wiem czy czuwał nad nami dobry duch, czy coś w tym rodzaju, ale na końcu cholernie długiej drogi znalazłem ciasne przejście. Z trudem się przecisnąłem i ruszyłem biegiem w stronę lasów. Moje ciało powoli odmawiało posłuszeństwa, poddanie się jednak nie było teraz możliwe, tu chodziło o życie mojej Faith.. Swoje kroki kierowałem prosto do medyka, którego odwiedziłem dopiero po dwóch godzinach biegu. Z szybkością błyskawicy streściłem mu co się stało.
Faith? Sorki za długość, coś mi wena siadła.