Krzyk przeciął powietrze, burząc mój chwilowy spokój. Obróciłam się w stronę źródła dźwięku. Wrzask dochodził gdzieś spomiędzy skał.
Victoria potrzebowała pomocy.
Puściłam się biegiem po trawie, błagając w duchu, bym dotarła na czas. Poczułam, że robi się coraz zimniej, ale nie zwolniłam biegu. Grunt wydawał się być coraz bardziej śliski i zamarznięty. Zauważyłam dziurę w ziemi kilka metrów przede mną, a obok niej nieregularne ślady. Zawołałam towarzyszkę po imieniu... a przynajmniej spróbowałam to zrobić.
- Vi.... Aaaaaaaaaaaaaaa…
Nie zdążyłam wyhamować nad przepaścią i wpadłam w ciemność. Z impetem uderzyłam w chropowatą ścianę, po czym zaczęłam spadać w dół.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa
W moich uszach brzmiał huk zderzających się skał, tak donośny, że nie słyszałam świstu powietrza, przez które przebijałam się na dno tej otchłani. Miałam wrażenie, iż cała góra zmieniła się w odłamki skalne i teraz spada na mnie w postaci lawiny. Coś uderzyło mnie w grzbiet w tym samym momencie, gdy grzmotnęłam o ziemię.
Bolało mnie całe ciało. Zakaszlałam, próbując pozbyć się pyłu skalnego, który dostał się do moich dróg oddechowych. Coś zagrzmiało tuż nade mną, potem jeszcze raz i jeszcze. Miałam wrażenie, że zaraz zmiażdży mnie jakiś wielki głaz, a mimo tego nie mogłam zmusić się do ruchu. Jedynym rozsądnym pomysłem wydawało mi się pozostanie tam, gdzie byłam i modlitwa do przewrotnych bogów, żeby nic mnie nie przygniotło. Nie wiedziałam, co może się stać, jeśli przesunę się chociażby o metr dalej.
Nie potrafiłam określić, ile tak leżałam, głuchnąc od łomotu skał, nim wszystko ucichło. Nie zorientowałam się od razu, że to koniec. Po prostu w pewnym momencie odkryłam, że otacza mnie cisza.
Moje oczy zdążyły przywyknąć do mroku i mogłam rozpoznać kształty zalegających dookoła kamieni. Nie byłam jednak w stanie zobaczyć niczego dokładnie. Stworzyłam kulę z promieni słonecznych i podniosłam się. Rozejrzałam się. Przestrzeń nade mną wypełniał sporej wielkości głaz, tworząc niszę. Prawdopodobnie tylko dzięki niemu jeszcze żyłam. Wyszłam, a raczej; wygrzebałam się ze środka, mozolnie wyciągając łapy spomiędzy kamieni, które niczym ruchome piaski wciągały mnie przy każdym kroku.
Przez pewien czas słychać było jedynie odgłosy, które towarzyszyły poruszaniu się w ten sposób. W końcu się odezwałam.
- Vi?
Brak odzewu.
Kazałam kuli wznieść się wyżej i zaczęłam szukać wśród gruzów powierzchni jej futra. Zauważyłam jakiś ciemniejszy kształt na prawo ode mnie. Podeszłam kilka kroków bliżej.
- Victoria?
Tym razem również nikt się nie odezwał, ale dostrzegłam niebieską poświatę, układającą się w charakterystyczne wzorki. Były to plamki na futrze Vi.
Skierowałam światło w tamtą stronę i z trudem przedarłam się przez kolejna warstwę odłamków skalnych. Teraz byłam już pewna, że to ona.
Kiedy zbliżyłam się do pyska wadery, zobaczyłam, że rozchyliła powieki. Powiodła po mnie nieprzytomnym spojrzeniem.
- Tai?
- To ja - szepnęłam, uśmiechając się do niej, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Sytuacja była, oględnie mówiąc, dość nieciekawa. Victoria wyglądała na mocno poturbowaną, a ja nigdzie nie zauważyłam drogi wyjścia. Znalezienie jakiegokolwiek otworu z taką prędkością poruszania się zajęłoby mi wieki.
Zadrżałam. Nagle zrobiło mi się zimno.Wpatrywałam się w ranną towarzyszkę, dopóki nie zorientowałam się, że temperatura mocno spadła. Obróciłam głowę w lewo i zobaczyłam bladoniebieskie światło sączące się przez szczelinę w skalnej ścianie... szczelinę, której jeszcze niedawno tam nie było, a która powiększała się z każdą chwilą. Kiedy rosła, coraz bardziej wzmagało się płynące z niej światło. W końcu szczelina przestała się formować. Bijąca od niej łuna zmniejszyła się i mogłam wreszcie przyjrzeć się jej dokładniej. Teraz zdobił ją misternie rzeźbiony, lodowy łuk, a w środku wydawała się mieć ściany z lodu. Chyba każdy domyśliłby się, że jest to wejście do jakiejś mroźnej krainy.
Vi wstała i zaczęła brnąć w moja stronę, początkowo z pewnym trudem, ale szybko zaczęło iść jej lepiej. Zimne powietrze magicznie ją uzdrowiło - z resztą nietrudno było mi uwierzyć, że naprawdę ma cudowne właściwości.
Stałyśmy teraz we dwie przed nowopowstałym otworem, obie zastanawiając się nad czym innym. Drzwi w jakiś sposób mnie przyciągały, jednak pragnienie przejścia przez nie walczyło we mnie z niepokojem. Przypomniałam sobie zamrożoną ziemię, tam, na górze, przez którą obie spadłyśmy tutaj. Grunt nie mógł zamarznąć przy plusowej temperaturze, gdy dookoła nie było ani grama śniegu. Więc dlaczego...
...tu wpadłyśmy?
Nie miałyśmy jednak innych opcji.
Spojrzałyśmy na siebie nawzajem i skinęłyśmy głowami.
Przekroczyłyśmy próg.
Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, w środku było jedynie nieco chłodniej, ale spodziewałam się, że będzie jeszcze zimniej. Moje spojrzenie powędrowało w stronę Victorii, która najwyraźniej doznała takiego samego szoku jak ja. Idąc obok niej tajemniczym korytarzem, zerkałam na wilczycę raz po raz. Wyglądało na to, że czuje się nadzwyczaj dobrze, zwłaszcza jeśli zauważyć, że jeszcze przed chwilą była ledwo żywa. Im głębiej wchodziłyśmy tym wydawała się zdrowsza.
W ten sposób rozpoczął się kolejny etap naszej wędrówki.