Basior obudził się, kiedy słońce było w połowie drogi na szczyt sklepienia. Spał długo i głęboko, więc obudził się wyjątkowo wypoczęty. Od kilku dni nie musiał zajmować się niczym szczególnym, więc postanowił choć trochę wypocząć - po obudzeniu się jeszcze chwilę poleżał, a kiedy poczuł lekki ból w kręgosłupie, wstał i rozprostował kości. Z westchnieniem stwierdził, że się starzeje, skoro nawet poleżeć nie może bez bólu w grzbiecie. Rozejrzał się po pokoju - nigdzie śladu Antilii, która zapewne już dawno zajmowała się swoimi obowiązkami. W duchu był jej wdzięczny, że go nie obudziła. W pomieszczeniu było już jasno; przeszedł na drugi jego koniec i chwilę stał w przedzierających się przez wejście promieniach słońca, rozkoszując się ciepłem, które rozlewało się po całym jego ciele. Mlasnął z rozkoszą językiem. To zdecydowanie był przyjemny poranek.
Oczywistym było, że nie potrwa długo.
Już po południu błogi spokój został zakłócony przez posłańca, który długimi susami zbliżał się do spacerującego Symonidesa; wilk oddychał spokojnie, a jego pysk nie wyrażał żadnych szczególnych emocji. Simo nie znał jego imienia, wyglądu też szczególnie nie kojarzył - musiał być nowy.
Przyniósł on wiadomość od samego Airova, na co nasz bohater westchnął ciężko. Myślał, że ma wolne i uda mu się pobyć chwilę ze swoją rodzinką. W głębi serca cieszył się jednak, bo choć plany musiał przełożyć na następne dni, lubił swoją pracę. Na niczym innym nie znał się tak dobrze, jak na niej.
- Chce mnie widzieć osobiście? - zapytał, aby się upewnić. Ostatnimi czasy nie musiał rozmawiać z nim w cztery (a właściwie trzy) oczy, ponieważ nie było do zrobienia nic aż tak ważnego. Airov potrafił prowadzić watahę i wiedział, że zanim zajmie się sojuszami, musi uporządkować WSO od środka.
Posłaniec skinął łbem i ulotnił się szybko, zapewne musząc odwiedzić jeszcze kilka wilków. Na odchodne rzucił jeszcze, że to pilne. Symonides w tym czasie wziął kilka głębszych wdechów, a potem ruszył biegiem w stronę jaskini alfy, stwierdzając, że wykorzysta okazję na rozruszanie zastanych stawów. I rzeczywiście tak było, bo poranny ból kręgosłupa minął bezpowrotnie.
- Witam, Alfo - ukłonił się, wchodząc do pomieszczenia. Airov stał tyłem, ale ruch uszu zdradzał, że wie o jego obecności; sylwetka zanurzona była w lekkim półmroku, a kiedy się odwracał, czerwone oko błysnęło złowrogo. Dopiero kiedy skinął uprzejmie łbem i uśmiechnął się ciepło, całe to wrażenie minęło, zastąpione przez wizerunek przykładnego władcy.
- Witaj, Symonidesie. Musimy porozmawiać.
Jakiś niepokój zagościł w sercu basiora. Uniósł brew i po kilku zbędnych do przytaczania kwestiach przeszli w głąb jaskini.
- Jak na razie nie jest to pewne, lecz już teraz mogę powiedzieć, że prawdopodobnie będę miał dla ciebie ciekawą propozycję - odchrząknął, wpatrując się w swojego rozmówcę. - Właściwie to prośbę.
Symonides nie przerywał, dając tym samym znak, aby ten kontynuował. Był ciekawy, ale i obawiał się tego, co zaraz nastąpi.
- Chodzi o misję dyplomatyczną - kontynuował, zapalając lampę, która rozjaśniła pomieszczenie - która zajęłaby, niestety, dość długi okres czasu.
Chwila przerwy, ciszy na przetrawienie słów. Symonides zmarszczył brwi, ale wciąż nie przerywał, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.
- Wszystkiego dowiesz się z dokumentów, które przekażę ci osobiście. Prosiłbym o dyskrecję, ponieważ wiadomości te są utajnione, aby nie stwarzać zagrożenia dla ciebie i watahy.
- Oczywiście.
Później jeszcze o tym rozmawiali; sojusze, obrona watahy, misje zwiadowcze i inne. Symonides odetchnął dopiero, gdy wyszedł na zewnątrz, uprzednio pożegnawszy się jak na dyplomatę przystało. Chłodne powietrze kłuło w płuca, lecz bardziej martwiło go to, jak to wszystko teraz załatwi.
Antilii wciąż nie było w jaskini. Symonidesowi przemknęło przez myśl, że to nawet i lepiej; mógł teraz to przemyśleć, przetrawić i poukładać. Mógł zaplanować i rozrysować w głowie, aby później wszystko było łatwiejsze. Położył się pod ścianą, której chłód zaraz przeniknął przez futro. Wzrok wbił w górę, na szary sufit, napotykając znajome już pęknięcia i zacieki. Przez moment roztapiał się w ciszy, a potem westchnął cicho i przymknął oczy, wizualizując przed sobą mapę okolicznych terenów.
Uśmiechnął się pod nosem. Chyba nawet cieszył się na to, co go czeka.