Zakochał się? — zadałam sobie pytanie. Co to znaczy... Zakochać się?
To pytanie odbijało się po mojej głowie echem, bijąc się o dominującą myśl z obrazem pocałunku sprzed kilku chwil. „Właśnie, pocałunek...” — dopiero wtedy przypomniało mi się, co miało miejsce jeszcze minutkę temu. Wstrzymałam chwilowo oddech, starając się poukładać wszystko po kolei w głowie, lecz co miało znaczyć tamto zdanie; zakochał się? Tego niedane było mi się dowiedzieć bez odpowiedzi, więc postanowiłam zapytać.
– Co to znaczy.. zakochać się? – Przekrzywiłam lekko łebek, marszcząc śmiesznie nos. Czaruś wydał się chwilowo zdezorientowany nagłym pytaniem, lecz już po chwili zabrał się do odpowiedzi.
– To... To taki stan, w którym wiesz, że osoba, którą naprawdę lubisz, cenisz i chcesz być z nią blisko, jest tą osobą, z którą chcesz spędzić resztę życia... – mówiąc to, uśmiech na jego pysku coraz bardziej się poszerzał. – Teraz już rozumiesz?
– Oooooch... – Pokiwałam głową z uznaniem, chwilowo skupiając swój wzrok na leżącym obok kamyku, ale później znów obdarzyłam Czarusia swoim spojrzeniem. – A w kim się zakochałeś? – Zaczęłam merdać energicznie ogonem, oczekując odpowiedzi z szerokim uśmiechem na pyszczku. Czaruś zaciął się i spojrzał na mnie, jak na półgłówka, a po chwili westchnął i odpowiedział.
– W tobie, głuptasku – Zmierzwił łapą sierść na mojej głowie, sprawiając, że ta stanęła dęba.
Potrząsnęłam łebkiem, aby sierść oklapła i powróciła do swojego pierwotnego położenia i z impetem pchnęłam łapami w Czarusia, sprawiając, że ten wylądował na ziemi, a ja górowałam nad nim.
– W takim razie, ja też się zakochałam! – odparłam z zadziornym uśmieszkiem na pyszczku.
Niedługo potem zbliżyłam się bardzo bliziutko pyszczkiem do pyszczka Czarusia, powodując na jego policzkach rumieńce. Zaczęłam zmniejszać odległość między naszymi pyszczkami, a kiedy nasze nosy oddalone były o ledwie pół cen..trymetra, do naszych uszu dobiegł przeraźliwy ryk.
– A miało być tak pięknie... – jęknął zażenowany, z delikatnością zdejmując moje drobne ciałko z siebie.
– Co... Co to było? – Spojrzałam w chaotyczny sposób za siebie, przed siebie oraz w lewą i prawą stronę, co jakiś czas spoglądając również pod siebie i nad siebie. Uratował mnie spod presji Czaruś, kładąc łapę na mojej głowie.
– Już tak nie machaj, bo skurczu karku dostaniesz – wykrzywił się w lekkim grymasie zmieszanym z irytacją, ale i nutką rozbawienia. Tedy rozległ się kolejny, jeszcze wyraźniejszy i głośniejszy ryk. Czaruś spochmurniał, wręcz spoważniał. – Lepiej chodźmy stąd...
Ruszyliśmy żwawym krokiem w kierunku wyjścia z biblioteki, aż trafiliśmy do ogromnego przejścia, które stanowiło ogromne, grube pnącze, które za zadanie miało przenieść danego wilka na drugą stronę dżungli. Spojrzałam z lekką obawą na Czarusia, ale ten, ku memu zdziwieniu, ani drgnął, tylko ruszył przed siebie. Stawiał łapę za łapą z widoczną pewnością siebie, co jakiś czas zerkając na boki. Już po krótkim czasie stanął na gruncie po drugiej stronie pnącza, a raczej przejścia. Spojrzał na mnie i skinął łbem na znak, iż teraz była moja kolej. Przełknęłam gulę w gardle i postawiłam lekko drżącą łapkę na pnączu.
Zawsze uśmiechnięta i pełna euforii Tera, teraz trzęsła portkami, bojąc się wejść na ogromną roślinę. Też mi coś...
Stanęłam wszystkimi czterema łapami na pnączu i zaczęłam po nim ostrożnie stąpać, uważając, aby się nie ześlizgnąć. Lecz nawet moja ostrożność nie przewidziała tego, co się miało już po chwili zdarzyć. Nie mogła przewidzieć tego, że moje ciało owiał nieprzyjemny wiatr i zimo, a ja zaczęłam spadać w głęboką przepaść.
Ostatnią rzeczą, którą usłyszałam poprzez mój stłumiony wrzask, był krzyk Czarusia i mrożący krew w żyłach ryk, a paręnaście metrów przed sobą ujrzałam czarne, ogromne cielsko...
Czarusiu?