- Ciekawe... - mruknąłem, bacznie obserwując każdy szczegół pozostałości z orzeszków. Shenemi z nosem przy ziemi zaczęła iść ścieżką, wytyczoną przez skorupki. Ochoczo ruszyłem za nią, licząc na jakąś niezwykłą przygodę.
Zapewne jedyne co spotkamy to jakąś nieporadną, rudą wiewiórę, śmiecącą swoimi orzeszkami w lesie. To zawsze coś.
- Chodź! - skinąłem do wadery, ruszając truchcikiem. Idąc jej tempem, nie doszlibyśmy do końca ścieżki nawet za godzinę. Samica popatrzyła na mnie krzywo, lecz już po chwili sama z niechęcią zaczęła biec.
Po paru chwilach przed naszymi nosami wyrosło potężne drzewo, prawdopodobnie dąb. Jego wielkie gałęzie tworzyły spory, orzeźwiający cień, przysłaniający małe, wiosenne kwiatuszki. Nie sposób mi było określić jego wysokość, gdyż przez gęste gałązki i dużooo liści, nie mogłem dostrzec jego końca.
- Świetny - westchnąłem zauroczony jego dumnym, podniosłym wyglądem.
Nagle w nos uderzyła mnie skorupka żołędzia. Zaraz po niej kilka innych, by następnie bombardowały mnie ich całe hordy.
- Ałć! - krzyknąłem, łapami broniąc się przed szybkim, orzeszkowym ostrzałem. Z daleka usłyszałem cichy, tłumiony chichot Shenemi. Ona się potrafi śmiać?
Odskoczyłem w jej stronę, uderzając grzbietem o miękką trawę.
- Agresywny ten dąb - mruknąłem, wyciągając z futra pozostałości amunicji.
- Raczej one - wskazała na koronę drzewa. Przed moimi oczami ukazała się cała armia wiewiórczych wojowników, ubranych w skorupkowe zbroje i hełmy. W miniaturowych łapkach trzymały skorupy. Ten widok onieśmielił mnie swoją słodyczą.
- Jakie słodziaki! - krzyknąłem, pośpiesznie wstając z podłoża. Jakaś wiewiórka ewidentnie nie rozumiała mojego entuzjazmu, a próbując mnie skarcić, z impetem wyrzuciła orzecha w moją stronę.
- Po co tutaj przybyliście? - usłyszałem piskliwy, donośny głosik, wydobywający się z samego środka drzewa.
Popatrzyłem znacząco na Shenemi, by to ona udzieliła odpowiedzi.
Shenemi? Po co przyszliśmy do królestwa wiewiór? :P