Od kilku dni smoki zaczęły intensywniej atakować, sprawiając, że walka stała się częstsza i krwawsza. Miałam łapy pełne roboty. Praktycznie przez cały czas byłam w powietrzu - wraz z oddziałem V ciągle wspomagaliśmy inne, walczące wilki. Gady też mobilizowały swoich do walki w powietrzu, więc nasza praca była nieco trudniejsza, ale mimo to dawaliśmy sobie radę. Kiedy walka się kończyła, oznaczało to przeskok do innego zadania - musiałam zająć się poszkodowanymi. Niektórzy mieli lekkie zwichnięcie czy ranę powierzchowną, która sprawia wrażenie poważniejszej… Jednak zatrważająco dużo miałam pogryzień, oparzeń lub odmrożeń (zależy z jakim typem smoka walczyli) czy zatruć niebezpiecznymi toksynami. Niepokoiło mnie to trochę, że gadziny są bardzo aktywne, przez co walka może źle się skończyć dla pewnego śmiałego i lekkomyślnego wilka. A dla mnie oznaczało więcej pracy…
W końcu udało nam się przegonić grupę młodych smoków ognia. Czyli tym razem muszę się nastawić na oparzenia różnego rodzaju. Cóż, może nawet to i lepiej - dobrze sobie z tym radzę, więc powinno pójść w miarę szybko. Gorzej pójdzie ze złamaniami czy pogryzieniami; te drugie goją się bardzo długo i trzeba uważać z tego typu obrażeniami podczas hospitalizacji. Spojrzałam na pole bitwy z góry; nadal byliśmy w powietrzu, aby sprawdzić czy w pobliżu nie ma jakiś smoków lub nie nadchodzą posiłki wroga. Obraz miejsca walki nie cieszył oczu - mnóstwo powalonych drzew, duża ilość krwi; możliwe, że to smocza, ze względu na ilość i charakterystyczny połysk pod światłem, oraz wilki, które gromadziły się w jednym miejscu, aby podliczyć straty oraz zrobić bilans po walce. Spojrzałam na Ariene. Dowódca dała znak, żebyśmy lądowali. Obniżyliśmy lot i po chwili już staliśmy twardo na ziemi. Czułam ogromną ulgę, ponieważ ostatnio zbyt dużo przebywałam w powietrzu; odczułam to w swoich lotkach. Rozejrzałam się - obraz nędzy i rozpaczy. Wiele wilków miało na sobie ślady stoczonej walki - mnóstwo poparzeń pierwszego oraz drugiego stopnia czy niewielkich pogryzień lub śladów po pazurach. Natychmiast wzięłam się do roboty - poprosiłam o pomoc kolegów z oddziału oraz wilki, które mogły stać o własnych siłach. Szybko zajęłam się najciężej rannymi, natomiast moi pomocnicy opatrywali lżejsze obrażenia; byli przeszkoleni w zakresie pierwszej pomocy, więc byli w stanie zająć się swoimi kolegami. Ja natenczas mogłam się skupić na swoich pacjentach. Z pozoru groźnie wyglądająca rana może okazać się mniej problematyczna niż ugryzienie przez niewielkie stworzenie. Dlatego potrzebowałam pełnego skupienia nad danym osobnikiem, aby nie popełnić błędu, który mógł się źle skończyć. Udało mi się zorganizować nieco to pobojowisko; pracowałam dzięki temu nieco szybciej i miałam więcej przestrzeni dla siebie oraz innych. Ariene pytała o straty drugiego dowódcę (walczącego oddziału) i spisywała to wszystko na pergaminie. Miała też ze sobą atrament, ale nie musiała nosić ze sobą zestawu piór; wystarczyło, aby sięgnęła po swoje własne. Ona zajęła się swoim zadaniem, a ja swoim. Po kilkunastu pracowitych minutach zabandażowałam ostatnią ranę. Starłam brudną łapą pot z czoła i spojrzałam na niebo. Był jeszcze dzień, ale słońce powoli kończyło swoją wędrówkę po bezchmurnym nieboskłonie. Uśmiechnęłam się lekko. Dobrze, że dziś nie miałam nocnej warty; mogłabym wtedy po raz pierwszy zasnąć na służbie, czego bym nie chciała… Nawet nie zauważyłam, jak myśli całkowicie mną zawładnęły i kiedy Ariene zbierała swój oddział do odprawy. W porę otrząsnęłam się z myśli i natychmiast dołączyłam do reszty. Wilczyca szybko przedstawiła nasze dzisiejsze działania i po chwili byłam wolna. Żaden poszkodowany nie wymagał dalszej opieki pod moim okiem, więc mogli spokojnie odpoczywać w swoich domach.
Miałam wolny wieczór. I miałam już pewne plany z kim go spędzić.
Jednak szybko musiałam zmienić swoje postanowienia.
Dziś byłam umówiona z Symonidesem, jednak kiedy wróciłam do swojego domu, ku mojemu zdziwieniu, zastałam tam tylko śpiącego Ayoko. Malec ułożył się na naszym, łóżku a ja nie miałam serca go budzić. Chciałam cicho się wycofać, jednak potrąciłam jakiś mebel, chyba stolik, i wywołałam hałas. Malec powoli otworzył oczy i rozejrzał się. W końcu mnie zobaczył, po czym zsunął się z posłania. Przytulił mnie delikatnie oraz spojrzał swoimi sennymi oczami. Uśmiechnęłam się; pogłaskałam go po głowie i zapytałam, czy nie chce coś przegryźć. Kiwnął głową, ale widziałam, że nie jest nadto głodny, więc wzięłam niewielki pasek mięsa jelenia. Przekąska nasyciła zarówno młodego jak i mnie. Zauważyłam, że Ayoko robi się coraz bardziej senny, więc złapałam go delikatnie zębami za kark i przeniosłam do jego sypialni; uznałam, że młody jest wystarczająco duży, aby mieć własny pokój. Malec nie protestował, więc mogłam spokojnie położyć go na łóżku. Przykryłam go kocem i już chciałam wyjść, kiedy wilczek podniósł główkę i zapytał:
- Kiedy przyjdzie Simo?
Byłam zbita z tropu. Pytanie to bardzo mnie zaskoczyło. Myślałam przez chwilę, zastanawiając się, jak nie okłamać malca, ale też nie mówić mu całej prawdy, której się domyślałam. Basior zazwyczaj dawał znać, że coś go zatrzymało lub gdy nie da radę przyjść na umówioną porę, ale tym razem nic - żadnego znaku czy wiadomości. W końcu powiedziałam:
- Może coś go zatrzymało, więc dzisiaj nie mógł do nas przyjść, ale myślę, że jutro do nas przyjedzie…
W oczach szczeniaka błysnęły iskierki radości. Z początku AJ nieco się stawiał, jeśli chodziło o kwestię mojego związku z Symonidesem, lecz z czasem oswoił się z myślą, że będzie miał tatę, a w przyszłości nawet i rodzeństwo… Poważnie myślałam o założeniu rodziny. Kilka razy rozmawiałam z Simo na ten temat. Obydwoje stwierdziliśmy, że poczekamy jeszcze trochę, przynajmniej do czasu, kiedy wojna się skończy. Nie chce wychowywać swoich szczeniąt w czasie, gdy będę musiała walczyć o ich bezpieczeństwo… Wystarczy, że Ayoko dorastał w tych szalonym czasie. Tak bardzo pogrążyłam się w planach na przyszłość, przez co nie zauważyłam jak młody zaczął cicho pochrapywać. Najciszej jak mogłam, wycofałam się z pokoju, uważając, żeby nie wpaść na jakiś stolik czy inną rzecz. Tym razem udało mi się wyjść po cichu. Kiedy wyszłam z pokoju szczeniaka, przez chwilę zastanawiałam się czy nie iść do swojej sypialni i spróbować zasnąć…
Ostatecznie postanowiłam, że przysiądę przy wejściu i poczekam. Po prostu. Czasami lepiej poczekać na sen czuwając, a nie wymuszać go.
•Kilka dni później•
Symonides zniknął jak kamfora. A to mogło znaczyć tylko jedno - wpadł w poważne tarapaty.
Nie mogłam znaleźć sobie miejsca; łaziłam tam i z powrotem, próbując zająć się czymś, aby nie myśleć o najgorszym… Wciąż wierzyłam, że za chwilę wejdzie do jaskini i przeprosi za swoje spóźnienie. Jednak z każdą chwilą nadzieja ta powoli się wypala. Postanowiłam wziąć nieco wolnego, co przyszło mi dosyć łatwo. Kiedy tylko Ariene zobaczyła mnie po kilku nieprzespanych nocach; zmęczoną, ospałą, delikatnie osłabioną, z przekrwionymi oczami, natychmiast kazała mi zostać w domu, pomimo, że sytuacja na froncie jest bardziej niż beznadziejna. Ale tu musiałam się zgodzić - jeśli teraz sama poleciałabym walczyć, bardzo prawdopodobne jest, że sama będę potrzebowała pomocy innych. Syn też zauważył zmianę mojego stanu; sam nie mógł znaleźć sobie miejsca, ale mimo wszystko starał się, abym wróciła do formy. Bardzo mnie to cieszyło, iż zdołałam go wychować na porządnego wilka, jednak odmawiałam pomocy. Od pewnego czasu nie mogę zmrużyć oka nawet na chwilę, dlatego cały czas jestem na nogach. Jem bardzo niewiele, pomimo faktu, że mamy już lato i nie mamy problemu z zapasami. Pogoda jest doskonała, lecz jest miejscami zbyt ciepło i duszno, żeby iść gdziekolwiek. Dziś pogoda jest typowa dla tej pory roku - wysoka temperatura, bezchmurne niebo, słońce palące niemiłosiernie… Siedziałam przy wejściu, czekając i łudząc się, że mój partner zaraz tu przyjdzie. Nawet siedzenie sprawiało mi wielką trudność; byłam aż tak słaba z powodu braku snu i energii. Usłyszałam za sobą kroki. Powoli odwróciłam głowę do tyłu. Zauważyłam, że Ayoko bardzo chce wziąć pewną książkę z półki, ale ta jest za wysoko dla szczeniaka. Podniosłam się ospale i wolnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Młody trochę się wystraszył, ale uśmiechnął się. Ja zrobiłam podobnie, choć mój uśmiech był zdecydowanie bledszy. Chwyciłam książkę i podałam ją młodemu. Najpierw spojrzał na księgę a potem na mnie. Kiedy zobaczyłam jego niezwykłe oczy; dwukolorowe, żywe oczka młodego wilka, który już niedługo stanie się dorosły, coś we mnie pękło. Nie wiem kiedy zaczęłam płakać, czy kiedy Ayoko mnie przytula. W końcu zaczęłam się powoli uspokajać. Malec ciągle się na mnie patrzył z troską w jego dojrzałych oczach. Wzięłam i przytuliłam go tak mocno do swojej piersi, że ten ledwie co mógł oddychać. W tej chwili coś poczułam; jakieś dziwne uczucie, które nie da się opisać.
I wtedy zrozumiałam…
Ciągle mam dla kogo żyć. Simo zniknął, być może… zginął… ale to nie znaczy, że popadnę w melancholię na zawsze. Mam syna, o którego muszę się zatroszczyć i bronić. Muszę też walczyć o lepszą przyszłość moją i innych wilków z watahy. Wzięłam się w garść i otarłam łzy chwilowego załamania. Musiałam być silna; muszę iść na przód mimo strat i trudności.
Jednak kiedy będę szła ku przodowi, nie muszę zapomnieć o ukochanym… Zawsze pozostanie on w moim sercu.
- Może poczytamy razem? - zaproponowałam. Szczeniak z chęcią i wyraźną radością pokiwał głową. Poszliśmy do pokoju i razem czytaliśmy legendę o parze wilków, które stworzyły gwiazdy.
I po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mi się zasnąć.
•Nazajutrz•
Myślę, że Simo by tak chciał…
Przeszłam do pokoju dziennego, aby móc nieco się rozejrzeć, co muszę posprzątać w domu po moim chwilowym… załamaniu nerwowym. Byłam zaskoczona. Jaskinia była w nienagannym stanie, choć małe sprzątanie nie zaszkodziłoby jej. Wyjrzałam na zewnątrz. Pogoda była piękna, ale możliwe, że to tylko iluzja… W każdej chwili mogła się pojawić ogromna, ciemna chmura burzowa. A ja zdawałam sobie z tego sprawę. Ruszyłam w kierunku kuchni, żeby wyciągnąć kawałek jakiegoś mięsa i zjeść go na śniadanie, jednak coś przykuło moją uwagę. Podeszłam do stołu, a tam znalazłam list dla mnie. Jego treść wzbudziła moją ciekawość:
Antilio,
Przyszłam dziś do ciebie o świcie, chcąc ci coś przekazać, jednak nie chciałam cię budzić, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach… Przyjdź do mojej jaskini i wtedy przekażę ci ważne informacje oraz szczegóły zadania, jakie mamy dla ciebie.
Ariene
Zadanie? Jakie? Odłożyłam list i zaczęłam intensywnie myśleć. Po kilku minutach chwyciłam za nowy kawałek papieru i naskrobałam wiadomość dla młodego; nie chce, aby niepotrzebnie wszczynał alarm na temat mojego zniknięcia. Napisałam, że udaję się do Ariene, ponieważ poprosiła mnie o spotkanie. Nie podałam powodu spotkania; sama go przecież nie znałam, ale mam nadzieję, że wadera wyjaśni mi wszystko na miejscu. Podpisałam się i natychmiast wybiegłam z jaskini, aby następnie wznieść się w powietrze w kierunku mieszkania dowódcy oddziału V.
Po kilku minutach szybkiego lotu znalazłam się przed wejściem do jaskini Ariene. Powolnym krokiem weszłam do środka. Jednak w środku zastałam nie tylko skrzydlatą waderę, ale również Kesame - naszą Alfę. Jej widok nieco mnie zaskoczył ale nie dałam tego po sobie poznać. Przywitaliśmy się skinieniem głowy, po czym biała wadera przeszła od razu do rzeczy:
- Jak widzisz, jest tutaj nasza Alfa. Właśnie omawialiśmy kilka rzeczy, ale interesował nas jeden temat, z którym jesteś… związana - spojrzała na Kesame, która postanowiła przejąć pałeczkę.
- Znaliśmy pewne ślady i mamy podejrzenia, że należą one do Symonidesa.
Moje serce zabiło mocniej. Czy to możliwe? Czy… w ogóle mogę pozwolić sobie na iskierkę nadziei, że mój ukochany żyje? A co jeśli… znaleźli jego ciało… Po to mnie wezwali; żeby przekazać mi, że znaleźli jego zwłoki? Biłam się z myślami, co teraz powinnam sądzić, ale na chwilę obecną postanowiłam, że zejdę na ziemię. Bez słowa dałam znak aby kontynuowały. Kesame przemówiła:
- Wczoraj znaleźliśmy kilka ciekawych śladów, w tym odciski łap oraz kawałek sierści Symonidesa, ale to nie koniec. Znaliśmy również oznaki obecności smoków. Nie znamy jeszcze gatunku, ale podejrzewamy że to były Ledeny.
A jednak… Istnieje duża szansa, że Sima już nie ma z nami… Umie walczyć, ale przeciwko Ledenom, sam i bez zdolności magicznych, miał niewielkie szanse na przeżycie. Podczas gdy ja układałam plan zdarzeń walki, Ariene zaczęła mówić:
- Znaleźliśmy też inne, podobne ślady, które według nas tworząc coś w rodzaju drogi. Dlatego cię wezwaliśmy…
- Chcemy, abyś udała się tym tropem i sprawdziła, kto stoi za tym porwaniem, oraz, przy okazji szczęścia, sprowadź Symonidesa do watahy - dokończyła srebrna wadera. Druga samica spojrzała na nią z lekką irytacją, ale po chwili kiwnęła głową, na znak potwierdzenia. Spojrzały na mnie i oczekiwały na odpowiedź z mojej strony.
- Zgadzam się. Zrobię wszystko, aby sprowadzić ukochanego do domu; żywego… - przełknęłam ślinę - lub martwego.
- Miejmy nadzieję, że nie będzie druga konieczność… nie będzie potrzebna - dozorczyni mojego oddziału poszła na tyły jaskini, aby po chwili wrócić do nas z torbą wypełnioną zapasami i odpowiednim sprzęcie; zauważyłam sprzęt używany do wspinaczki górskiej.
- Więc trop prowadzi w górę? - zapytałam, upewniając się, że sprzęt ewentualnie nie obciąży mnie podczas podróży. Wadery odpowiedziały twierdząco. Chwyciłam torbę i związałam ją sobie na grzbiecie, tak aby nie utrudniała mi podróży.
- Wyruszę jak tylko wrócę do domu i powiem młodemu o mojej nieobecności - powiedziałam i już miałam kierować się w stronę domu, ale Kes mnie powstrzymała i szybko wyjaśniła sytuację:
- Wyruszasz od razu. My powiadomimy Ayoko o sytuacji i zaopiekujemy się nim pod twoją nieobecność.
Spojrzałam w jej oczy. Mówiła szczerze. Po chwili wyjaśniła, że mam kierować się na północ; w stronę gór Menegroth i tam szukać kolejnych tropów. Podziękowałam, uśmiechając się lekko, a następnie rozłożyłam skrzydła i wzniosłam się w powietrze by znaleźć zaginionego wilka, który jednocześnie jest moim wybrankiem.
•Kilka dni potem•
Przez nią jestem w czarnym lesie…
Spojrzałam na niebo. Było lekko przysłonięte chmurami ale mimo to widziałam, że niedługo nadejdzie zmrok. Znalazłam schronienie w pewnej jaskini; nie jest ona jak moja, jednak na te kilka dni spokojnie wystarcza. Polowałam na zwierzynę, ponieważ nie chciałam ruszać zapasów - te zostawiam na wycieczkę na szczyt; wtedy będzie ciężko o pożywienie, więc w tej chwili będą one najpotrzebniejsze. Ukryłam się w jaskini, układając się na kawałku chmury, którą stworzyłam i rzuciłam specjalne zaklęcie, dzięki któremu jestem w stanie po niej chodzić czy leżeć, przez co pełni funkcję łóżka. Rzuciłam niewielkie zaklęcie Małej Gwiazdki aby móc nieco światła w środku…
Ostatnio za dużo szastam tymi zaklęciami… A przynajmniej mam takie wrażenie.
Spojrzałam w niebo. Mimo, że chmury nadal zakrywały nieboskłon, czułam, jak migoczą gwiazdy, szepcząc coś księżycowi. Noce, czasami będące niepozornie brzydkie, mogą być piękniejsze od tych z czystym niebem. Przez dłuższą chwilę błądziłam myślami, aż w końcu zasnęłam, aby mieć siły na ewentualną wspinaczkę aby odnaleźć ukochanego.
Nazajutrz wstałam obudzona przez pierwsze promienie słońca. Spojrzałam w niebo - na razie brak oznak, że będzie naciągać jakaś burza czy inna, niesprzyjająca aura pogodowa. Rozciągnęłam się i wyjrzałam z jaskini. Nareszcie mogłam oglądać góry w całych ich okazałościach. Uśmiechnęłam się. W końcu będę mogła wejść na szczyt i tam poszukać Symonidesa. Tak bardzo za nim tęskniłam… Otarłam niewielką łzę, jaka spłynęła mi po policzku. Nie mogłam się teraz mazać ani rozklejać; jestem zbyt blisko celi i teraz mogę stracić zbyt wiele… Zebrałam się w kilka mignięć wilczego oka - rozwiałam chmurkę, która służyła mi za tymczasowe łóżko, pozbierałam narzędzia do wspinaczki, które sprawdzałam i zabezpieczyłam torbę z zapasami. Spojrzałam w górę, próbować cokolwiek znaleźć, poczułam coś w sercu i pomyślałam:
Sprowadzę cię do domu i rodziny, Simo.
Wzięłam duży zamach skrzydłami i natychmiast dobiłam się od ziemi, lecąc ku górze. Z każdą chwilą rosła siła wiatru, więc coraz bliżej leciałam skalnej ściany. W końcu się wiatr miotał mną jak jakimś liściem, więc przyległam do ściany i zaczęłam wspinać się tradycyjną metodą. Byłam zmęczona, ale nie poddawałam się. Wiedziałam, że mój ukochany gdzieś tam jest, po prostu muszę go znaleźć…
Minęło już kilka godzin, a ja jestem w połowie drogi na szczyt. Praktycznie opadam z sił, jednak nadal walczę. Widziałam już kilka jaskiń, gdzie zatrzymałam się na chwilę, aby odpocząć i poszukać śladów, a te znalazłam. Zauważyłam świeży odcisk łapy smoka w śniegu; nie przypominały one Ledena, tylko jakiegoś innego, mniejszego smoka. Odkryłam też zarysowania stworzone przez dwa rodzaje szponów - smoczych i nie wilczych. Jestem na dobrej drodze.
Tylko ile ona jeszcze potrwa?
Ruszyłam więc dalej, mając nadzieję, że zdołam odnaleźć Simo w bezpiecznym miejscu, gdzie będę mogła chwilę odpocząć, nim całkowicie opadnę z sił. Owszem, wspinaczka nie jest dla mnie niczym nowym, jednak pogoda zmieniła się na tyle drastycznie, że nie pozostaje mi nic innego, jak iść dalej. Wzięłam głęboki wdech. Na tej wysokości było dosyć rozrzedzone powietrze, co utrudniało nieco moją pracę. Mogłam użyć zaklęć, ale jestem teraz za słaba, żeby to zrobić. Krok za krokiem w śnieżnej zaspie i luźnych kamieniach, oddychając coraz ciężej. Nagle coś usłyszałam… Z początku myślałam, że to szum wiatru, który niemiłosiernie targa mną na boki, jednak kiedy się zatrzymałam, rozpoznałam ten dźwięk.
Niedaleko znajduję się smok, który znajduję się w powietrzu.
Muszę się ukryć, i to szybko.
Zaczęłam wspinać się najszybciej, jak mogłam. Mięśnie głośno i boleśnie protestowały, jednak pod wpływem adrenaliny nie odczuwałam tego. Lina asekuracyjna powoli zamarzała, co było bardzo niebezpieczne; jeśli pęknie, zacznę spadać, a nie mogę użyć swoich skrzydeł, ponieważ jest duże prawdopodobieństwo, że silny wiatr po prostu mi je rozerwie. Nie miałam za dużo czasu. Ruszyłam szybciej, mając nadzieję, że zaraz znajdę jakąś wnękę, gdzie będę mogła odpocząć… Niespodziewanie coś dostrzegłam - źródło światła z jakiejś jaskini… A może…?
Wiatr wzmógł się. Długo tu nie wytrzymam. Napięłam mocniej linę, która była na granicy wytrzymałości, i ruszyłam w kierunku tajemniczej jaskini. Nagle do moich uszu doszło kilka dźwięków naraz - ryk ogromnego smoka, szum nadciągającej lawiny śnieżnej, trzask pękającej liny… W ciągu kilku tych sekund wydarzyło się wiele rzeczy naraz; jakiś smok mnie dostrzegł i chcąc mnie odstraszyć, użył swojego głosu, przez co wywołał lawinę. Dodajmy, że lina całkowicie zamarzła, przez co po prostu przerwała, a raczej strzaskała. Wbiłam pazury w ziemię, próbując nie spaść. Kiedy adrenalina przestała płynąć w moich żyłach, poczułam potęgę bólu mojego wycieńczonego organizmu; nie było żadnej tkanki czy komórki, która nie paliła się żywym ogniem. Zacisnęłam zęby i zaczęłam się wspinać, mając tylko swoje łapy i pazury. Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się. Okazało się też, że lawina zeszła innym stokiem, przez co mnie ominęła, więc nie zostałam pogrzebana żywcem pod toną śniegu. Po kilkunastu minutach, nadal zastanawiając się jakim cudem doszłam tam żywa, znalazłam się w owej jaskini; co dziwne, było tutaj normalne powietrze. Padłam na surowe podłoże. Oddychałam głęboko, aby dotlenić organizm. Po kilku wdechach czułam się nieco lepiej. Wstałam powoli i rozejrzałam się. Byłam przy samym wejściu a w głąb góry prowadził jakiś tunel, z którego biło ciepło i… czyjaś obecność? Pociągnęłam delikatnie nosem. Tak, była tu pewna woń ale było też wiele innych zapachów przez co wszystkie się ze sobą mieszały. Powolnym krokiem, i w miarę cichym, ruszyłam w głąb wydrążonego tunelu. Po kilku chwilach znalazłam się przy wyjściu; ostrożnie wyjrzałam zza rogu. Duże pomieszczenie z skalnymi półkami, na których spały… smoki? Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby to były Ledeny, ale to są jakieś inne smoki. Niewielkie, mniej więcej naszego rozmiaru, i w różnych kolorowych odcieniach łusek. Dziwne… Kilka smoków było na chodzie, pewnie strażnicy czy coś w tym stylu… Zauważyłam, że jeden z nich z kimś rozmawia. Nie mogłam zobaczyć jego towarzysza, więc czekałam aż w końcu jeden z nich się odwróci czy cokolwiek. Jednak gdy to zrobili…
...o mało nie krzyknęłam z radości i pobiegłam w objęcia ukochanego…
Schowałam się, zakrywając usta by wydać żadnego dźwięku. Mój Simo siedział tam i gawędził z smokiem jak z innym wilkiem podczas herbatki. Co tu się dzieje? Wyjrzałam jeszcze raz. Smok, z którym rozmawiał, umaszczony na purpurowo, oddalił się, zostawiając basiora samego. Co dziwne, strażnicy też poszli gdzieś dalej… Nieważne. Upewniam się, że nikogo nie ma i ruszyłam w stronę wilka. Ten stał do mnie plecami więc nie mógł mnie zauważyć. Kiedy podeszłam i dotknęłam jego ramienia, ten aż podskoczył, ale po chwili na pysku zawitał uśmiech zmieszany z przerażeniem i troską.
- Antilia! - wyszeptał. - Co tu robisz, kochanie? I czemu tak wyglądasz?
- Przysłali mnie, by Cię znaleźć. Musimy uciekać! - chwyciłam jego łapę i pociągnęłam ze sobą do wyjścia.
- Skarbie, poczekaj… Muszę ci coś powiedzieć…
- Nie teraz - ucinałam. - Najpierw się stąd wynośmy.
Niestety, jeden z smoków, który drzemał, z nieznanych mi powodów otworzył oczy i zobaczył jak próbuje uciec z Symonidesem. Szybko zaalarmował inne, które szybko wstały i ruszyły w naszym kierunku. Ja niestety, byłam za słaba na użycie magii; ledwo wystarczyło mi sił, żeby biec. Simo był tuż obok mnie. Kazałam mu biec dalej, podczas gdy ja sama zatrzymałam się, mając nadzieję, że wykrzeszę z siebie choć niewielkie zaklęcie obronne.
Bardzo się przeliczyłam.
Usłyszałam krzyk. Smoki były przy wejściu, a tam basior. Był w pułapce. Już chciałam tam pobiec, jednak jeden z gadów, przy pomocy swojego ogona, cisnął mną o ścianę. Przeleciałam kilka metrów i boleśnie uderzyłam w skalę plecami i głową. Cios był tak silny, że zsunęłam się bezwładnie, powoli tracąc kontakt ze światem. Usłyszałam jakiś krzyk… Ostatnie, co widziałam to oczy mojego Sima, w których troska mieszała się z przerażeniem…
•••
- To jej wina! Wtargnęła do naszego gniazda i chciała cię uprowadzić! - zawołał jeden z smoków, miał na imię Dante - ciemny, duży samiec smoka, który, wbrew pozorom, był w dosyć młodym wieku oraz był przywódcą gniazda. - Nie powinno jej tu być… - wysyczał. Zaciekawiony nową postacią, postanowił podejść do pary wilków i przyjrzeć się wilczycy. Zilustrował ją magicznym wzrokiem; była bardzo wycieńczona i słaba, jednak miała silne oraz waleczne serce. Miała pierzaste skrzydła, mocne, ale podczas wyprawy tu nie mogła ich użyć - smoki wykorzystały swoją magię aby ukryć tu swoje leża. Nie powinna tu dotrzeć i odnaleźć kryjówki Thao Shin - smoków magii, a konkretnie jednej z ich siedzib.
Jednak Dante zauważył coś jeszcze…
Wielką miłość, jaką Symonides darzy tą wilczyce i na odwrót - ona nie wyobraża sobie życia bez niego. Zrobiło mu się trochę głupio. Smoki słyną ze swojej dumy, więc rzadko można spotkać gada, który przeprasza lub przyznaje się do błędu… Właśnie przybyła młodsza siostra Dantego - Ember. Była ona piękną smoczą o ceglano-czerwonych łuskach, które jaśniały na jej brzuchu i klatce piersiowej. Specjalizowała się w magii ognia oraz słońca i, co dziwne, uczyła się medycyny. Była na tyłach gniazda, tworząc pewnie jakieś mikstury. Była zaniepokojona odgłosami które dobiegały z głównej groty więc przyszła najszybciej jak mogła. Brat szybko wytłumaczył jej sytuację za pomocą telepatii; podeszła do Symonidesa, który ciągle trzymał nieprzytomną, skrzydlatą waderę o niebieskich odcieniach sierści. Simo bardzo martwił się o nią, co wyraźnie mówił jego zatroskany wzrok. Ember podeszła do wilków i użyła swojej magii aby sprawdzić jej stan.
- Czy wyjdzie z tego? - spytał cicho basior. Smoczyca nie odpowiadała przez dłuższy czas, co bardzo zmartwiło wilka, jednak po dłuższym czasie powiedziała:
- Twoja miłość doda jej sił, żeby szybciej wróciła do zdrowia - powiedziała z lekkim uśmiechem.
Ember zabrała Antilie do wolnego łóżka, a raczej łoża, gdzie cały czas czuwał przy niej jej partner. Symonides czujnie przypatrywał się jak smoki zajmowali się nią. Dante czasami zaglądał tu, chcąc nieco załagodzić sytuację, którą niefortunnie spowodował. Symonides wybaczył gadowi, jednak nadal był nieco zły, że tak musiało się tak skończyć; chciał jej wytłumaczyć, dlaczego tu się znajduje i dlaczego w ogóle rozmawia z smokami…
Tylko wyzdrowiej, proszę… - błagał w myślach basior.
•••
- Przepraszam, nie powinnam tak robić… - szepnęła. Ja byłam w dosyć ciężkim szoku… Owszem, spotkałam kiedyś smoki które znały naszą mowę, ale porozumiewały się telepatycznie czy też za pomocą odpowiednich znaków i sygnałów; nigdy dotąd nie widziałam gadającego smoka… Milczałam i przyglądałam się uważnie smoczycy. Była mniej więcej naszego rozmiaru, no, może nieco większa, miała lśniące rubinowe łuski, które na brzuchu i przedniej strony szyi jaśniały. Miała cienkie, błoniaste skrzydła; delikatna budowa ciała podkreślała jej kobiecość.
- Mówisz? - zapytałam ledwo słyszalnym głosem, na co smok odpowiedział twierdząco. Pierwszy szok powoli mijał, zastępując to ciekawością. Chciałam zadać pytanie, jednak smoczyca mnie ubiegła:
- Wiem, że masz dużo pytań, ale te muszą poczekać… Odpocznij… - powiedziała, po czym ogarnęła mnie senność… Bezsilnie się jej poddałam…
•••
- Poznaliśmy go podczas ataku innej smoczej rasy - odpowiedział Dante, który był tu kimś w rodzaju alfy tego gniazda - Chcemy zakończyć tą bezsensowną wojnę… - powiedział z nadzieją. Kiwnęłam głową; również chciałam skończyć te bezsensowne walki, w których nie tylko tracą obie strony, ale również przyroda i otoczenie. Bardzo odczuwaliśmy te nieodwracalne zmiany.
- No dobrze… Ale nadal nie rozumiem dlaczego porwaliście Symonidesa - powiedziałam nieco za oschle, ponieważ ciągle byłam zła na łuskowate gady za ten fakt, więc nadal im to wspominałam.
- Mimo, że jesteśmy… zdolni do wielu innych czynności w porównaniu do innych ras, Thao-Shin bywają często za dumne, więc bardzo łatwo nas urazić - powiedziała Ember, smoczyca, którą poznałam wcześniej. Spaliłam delikatnego buraka i postanowiłam trzymać język za zębami aby nie sprowokować ich, żebym była przystawką na ich obiedzie. - Dlatego postanowiliśmy zawrzeć układ z twoim partnerem.
- Układ? - podniosłam brew i spojrzałam na Simo.
- Zgadza się. Ja im pomagam podczas komunikacji między stronami czy negocjacji; mieliśmy dzisiaj lecieć do naszej watahy aby najpierw tam porozumieć się z wilkami. Przy okazji miałem wyjaśnić moją nieobecność… - podrapał się nerwowo łapą po głowie. Uśmiechnęłam się i go przytuliłam.
- No dobrze, ale mam jeszcze jedno pytanie…
- Słuchamy - powiedziało rodzeństwo jednocześnie i spojrzeli na siebie; po chwili na ich pyskach był niewielki uśmiech.
- Możemy lecieć do Watahy Smoczego Ostrza od razu? Chyba zapomniałam zamknąć jamę z jedzeniem w tym pośpiechu… - uśmiechnęłam się niewinnie.
•••
Ale jedno wam powiem - nigdy nie zapomnę miny Ayoko, kiedy wraz z Simo przylecieliśmy na grzbiecie Thao-Shin, zwanego smokiem magii…
<4833 słów - 120 pkt.>