8 kwietnia 2018

Od Kalisty Laguny Merlin do Sun - oddział I quest #1

W powietrzu na każdym kilometrze czuć było napięcie. Wojna ciągnęła się niemiłosiernie, od wielu tygodni każdego nękały koszmary w postaci pokrytych łuskami gadzin. Wielu żołnierzy było zmęczonych i rannych, ale nikt nawet
nie myślał o poddaniu się, wciąż wiernie walczyliśmy o nasze tereny, nigdy nie pozwolilibyśmy na przejęcie przez kogokolwiek naszego domu. Walki obejmowały każde miejsce, trzeba było się ciągle mieć na baczności, bo smoki
nie zbaczały ze swojej zaplanowanej ścieżki, tak więc my nieustannie stawialiśmy opór przeciw ich agresji.
W przeciągu każdego dnia odbywały się przynajmniej trzy walki. Wróg atakował zawsze z innej strony, za każdym razem inaczej, trudno było przewidzieć jego zamiary, nawet z moimi umiejętnościami czytania wszystkich kodów...
Alfa, przywódcy kolejnych oddziałów, stratedzy i deszyfranci, wszyscy spotykaliśmy się w Miejscu Kultu i łapaliśmy się za głowy. Za każdym razem próbowaliśmy połączyć teoretycznie proste fakty, coś ustalić, coś zdziałać.
Przez pierwsze kilka dni każda grupa oddziałów miała ze sobą dobre połączenie, potem zaczęły się problemy,
straciliśmy kilku medyków i posłańców, wilki walczące i nie walczące, wszyscy zaczęliśmy się bać o przyszłość.
Próbowałam pocieszać innych kolorowymi sztuczkami magicznymi w czasie obiadowym, kogo tylko mogłam, ale
pomagało to chwilowo. Szykowaliśmy więcej broni i częściej polowaliśmy w grupie do czterech osób.
Chroniliśmy tereny od serca i z czasem próbowaliśmy odzyskać kolejne części. Widziałam wiele razy, jak głowa Kesame buzowała od nerwów, chciała wszystko ogarnąć jednak nawet ją przerastała sytuacja w Watasze.
Nic nie działo się regularnie, każdy biegał z miejsca na miejsce jak szalony, bo liczyła się każda minuta, trzeba było spodziewać się konfrontacji ze smokiem w każdej chwili. Wydawało nam się, że siły są wyrównane, niestety zaczęło się pojawiać coraz więcej odmian tych potworów. Kiedyś myślałam, że smoki to wspaniałomyślne, majestatyczne, mądre, wiekowe stworzenia, które żyją ze wszystkimi w zgodzie dopóki nie naruszy się ich skarbu, ale zmieniłam zdanie już drugiego dnia wojny gdy ochroniłam kompana przed
nagłym atakiem Ledena, smoka lodu.
*wcześniej*
  Był późny wieczór, przyszłam na zmianę warty. Pamiętam, że wtedy byliśmy wyczerpani poprzednią walką z ''burzą'' kilkunastu upierdliwych Zmor. Nasza drużyna, wraz z Kesame, zatrzymała się na kilkugodzinny odpoczynek będąc parę kilometrów od słynnej Puszczy Nargothrond. Alfa wyznaczyła Harbringera na pierwszego strażnika.
Przekazałam przyjacielowi jakieś stare, niezatytułowane zaklęcie z mojej pamięci, potrzebne na ''godzinę braku zmęczenia''. Jego ciało zatliło się przez kilka sekund zielenią, a po chwili czuł się odświeżony...
Wracając jednak do tematu:
Zbliżałam się powoli z ciemności, bo wiedziałam iż czas czaru się kończy, mój wewnętrzny budzik mnie podniósł na nogi, Harbringer poruszył delikatnie uszami w moim kierunku jak tylko wyłoniłam się zza pnia złamanego buku.
Wstał szybko, uśmiechnął się pod nosem i odwracając się tyłem do gęstych zarośli. Już miałam się przywitać ponownie gdy ogarnęło mnie paraliżujące poczucie chłodu. Przystanęłam. - Co jest...? - odezwał się Har, a z jego ust buchnęła para wodna. Zamrugałam ile trzeba wbijając się duszą w inny świat, wszystko wokół zwolniło i wśród kodów drzew dostrzegłam troche chaotyczne, zbliżające się zakłócenia w białym kolorze. Wszystko stało się jasne, musiałam reagować natychmiast. Bez zastanowienia krzyknęłam - Incendio! - Ogień z moich łap buchnął naprzeciw lodowej postaci czarnego jaszczura. Dwie fale liczb uderzyły o siebie z impetem tuż za basiorem.
Rozległ się huk, a oddział pierwszy wybiegł zdziwiony z kryjówki zaraz za Kesame.
To była długa walka, ale mieliśmy przewagę liczebną nad jednym smoczyskiem, które wściekłe, że mu się nie udało zabić Harbringera zaczęło zamrażać okolicę. Ile mogłam odreagowywałam ogniem na ogień, potem upadłam. Obudził mnie po wszystkim Har dziękując za uratowanie przed niewidoczną kulą mroźnej magii.

*teraz*

  Długie kroki, szuranie o ziemię pazurami, głębokie wdechy i wydechy, powoli zaczynające drażnić uczucie suchości, energiczne poruszanie mięśniami, kurz unoszący się w górę przy każdym kroku i ta potęga wiatru, którego prąd przecinasz szumiąca ci w uszach, w końcu zwinny skok w dziuplę w ziemi.
Zgrabnie wylądowałam przed obliczem Kesame
 - Bum! Już jestem Alfo, wzywałaś. Co się stało? - spytałam. Wadera mrugnęła tylko z poważną miną. Od razu przeszedł mnie dreszczyk. Coś złego. - Od pewnego czasu żaden oddział nie daje znaku życia. - Zaczęła mówić, odwróciła się do reszty zebranych z pierwszej jednostki. Wszyscy uważnie słuchali. - Nie otrzymaliśmy ani jednej informacji zwrotnej od pozostałych aż przez cztery dni. Przypominam,że na ostatnim zebraniu rady z powodu podskoczenia poziomu zagrożenia ustalone było wysłać do naszego położenia przynajmniej jednego wilka
z informacja, co półtora dnia. - znowu mrugnęła - Sytuacja ta bardzo mnie martwi. Wezwałam cie Kalisto, byś wraz
z naszym nowym kadetem Sun - wskazała umazaną na pysku sokiem pomidorowym, krótko futrom waderę o długim ogonie i zakręconych różkach na czole jak u kozy. - Sprawdziły okoliczne obozy i czym prędzej
zdały mi raport. Ufam ,że wykonasz to zadanie jak należy i rozwikłasz zagadkę milczenia naszych oddziałów. - Klepnęła mój lewy bark i popatrzyła prosto w oczy - Powodzenia Kalisto.
 - Jestem na twój rozkaz Alfo. - skłoniłam się przyjmując zadanie. O połowę ode mnie młodsza wadera podeszła bliżej nas. - Ruszajmy. Zaczniemy od najbliższej stacji, Biblioteki. - Zwróciłam się do niej i wspięłam się z powrotem na zewnątrz nory.
Młoda truchtała równo ze mną, obie miałyśmy ogony wysoko w górze,a oczy dookoła głowy. Nie znałam jej, ale czułam w duchu,że współpraca dobrze nam pójdzie. Dołączyła do watahy stosunkowo niedawno i w czasie tej okropnej wojny, a jednak bardzo przydała nam się jej wytrwałość w walkach, dlatego Kes przydzieliła ją do naszego oddziału... Nie wnikałam w jej wnętrze, wystarczyło na nią spojrzeć i wiedziało się, że to dobra osoba.
Być może kiedyś się bardziej zaprzyjaźnimy, albo trochę bliżej poznamy...
  Podróż minęła na szczęście bezproblemowo.
Dotarłyśmy pod wielkie gotyckie drzwi budynku. Sun wystukała w drewno poprzednie hasło.
Żadnej odpowiedzi. Zerknęła na mnie z powątpiewaniem. Wyjęła zza pleców swój długi kij.
Ja przygotowałam się do skoku. Bum, uderzyłam łapami w odpowiednie miejsca, wyważyłam jedno ze skrzydeł
i odskoczyłam w bok. Poszło mi to z łatwością, bo nie tak dawno temu Czaszkołaz osłabił swoim potężnym atakiem zawiasy. Na szczęście nikomu nic się wtedy nie stało.
Sun wparowała z kijem do środka zaraz za mną. Z holu wyfrunęły tylko przestraszone nietoperze. Wskazałam jej ruchem głowy, by sprawdziła pierwsze dwie sale po lewej stronie,ja poszłam wzdłuż korytarza.
Było pusto, cicho i jakby więcej kurzu?
Moja towarzyszka wyszła i pomachała głową na ''nic''. Przytaknęłam, usiadłam na podłodze i nakazałam gestem ''zaczekaj chwilę''. Uruchomiłam swoją moc. Przeczesałam resztę budynku. Przytłoczyła mnie fala przeróżnych warstw kodów, zacisnęłam zęby do bólu, za dużo ich na mój łeb. Musiałam się mocno wysilić, by wyłączyć połowę warstw. Zapomniałam totalnie o moim niewyspaniu i o tym, że przy książkach magicznych, mój dar potrafi świrować.
- W porządku? - szepnęła mi do ucha Sun - Tak - przeczesałam włosy - Już okej - wytężyłam wzrok i zobaczyłam tylko ślady po łapach prowadzące do tylnego wyjścia. Nic więcej wokoło. - Teren bezpieczny, z jakiegoś powodu nikogo tu nie ma. Sprawdź trzecie pomieszczenie od końca, widzę tam coś podejrzanego. - poprosiłam.
Tak też zrobiła. - Kalia! Tu są rozgniecione pomidory, które zostawiłam dla Tayo przedwczoraj! Nie rozumiem... Dlaczego są zmasakrowane? - odezwała się. Potruchtałam do pokoju. Rzeczywiście wszędzie dało się dostrzec porozwalane na kawałki pomidory, ale nie tylko pomidory, była tez ciemniejsza ciecz. - Krew - Szepnęłam i nachyliłam się nad przewróconym regałem, na którego boku widniała spora plama. Skupiłam wzrok w tym punkcie, rozpoznałam szyfr DNA należący do dobrze mi znanej watahowiczki Rainbow.
- To należało do przywódcy z oddziału VI, musiało się coś wydarzyć, że oddział IV wezwał po ich pomoc...
- Smoki - Sun zmarszczyła brwi  - Czekaj, nie widzę tu ani śladu krwi innych wilków, jest tylko ta należąca do Rainbow. Może to oznaczać, że wadera przybyła po pomoc medyczna, a nie by bronić tej bazy. - wyprostowałam się - Ślady prowadzą do tylnego wyjścia, czyli musieli się gdzieś przenieść.
 - Niedaleko jest tylko Miejsce Kultu lub Dolina Engethreen. - sprostowała Słońce.
 - Dokładnie, a że niedawno nasz oddział był w Miejscu Kultu, oznacza to, że ich tam być nie mogło przed nami. - Popatrzyłam na nią z delikatnym uśmiechem. - Ruszajmy sprawdzić Engethreen! - dokończyła Sun i wybiegłyśmy migiem za śladem kropli na ziemi.
  Na miejscu nie zastałyśmy jednak ani oddziału czwartego ani rannej Rainbow ani jej oddziału szóstego.
Pod wielką wierzbą leżała skolei Sinustria z siódmej formacji.
 - Sinustria! Czy coś się stało? - krzyknęłam gdy się zbliżyłyśmy.
Wadera wstała - Oh Kalia! Jak dobrze,że jesteś, niosłam właśnie zapasy dla waszego oddziału gdy natknęłam się na te wredne Zmory! Wszystko zabrały! - mówiła szybko, niemal zlewając słowo w słowo. - Nie wyglądasz na ranną... - skomentowała Sun przyglądając jej się. Zmrużyłam oczy, chwyciłam Sinustrię uspakajająco za ramiona
- Spokojnie, jeszcze raz, co się tutaj wydarzyło Sin? - odezwałam się.
 - Ja... uh, chmura małych smoków nawet mnie nie drasnęła i ukradła cały prowiant, który niosłam dla waszego oddziału pierwszego. - Mina jej zrzedła. - Nawet nie mogłam z nimi walczyć, to działo się zbyt szybko, wzięły jedzenie w łapy i gdzieś w powietrzu zniknęły, zupełnie jakby stały się niewidzialne. Mój system tego nie ogarnął... - dodała.
- Może tak właśnie się stało, może na serio się rozpłynęły w powietrzu. - pomidorowa wskazała na niebo - Wydaje mi się czy tam jest bardziej rozmazane powietrze?
Popatrzyłam w górę, rzeczywiście. - Czyżby portal? Przecież smoki nie są tak inteligentne by wytworzyć ten czar... - Nie podobało mi się to co widziałam. - Ah Sinustrio, czy spotkałaś może oddział czwarty? - zapytałam z nadzieją
w głosie.  - Tak, była z nimi Rainbow, mieli spotkać się z szóstym i ósmym oddziałem w Centrum.
Musieli opuścić Bibliotekę z jakiegoś powodu, o którym nie wspomnieli, im jeszcze zdążyłam dać prowiant, spotkaliśmy się dzień temu. - Powiedziała blond włosa. Razem z Sun jednocześnie westchnęłyśmy z ulga.
Zerknęłam w cudowne, zero-jedynkowe oczy Sin i uśmiechnęłam się. - Dobrze wiedzieć, że nic im nie jest.
Czy wiadomo co z resztą oddziałów? Kesame się martwi, że od kilku dni wszyscy milczą. Czy dostarczyliście im prowiant? - dopytywałam  - Obvilion ruszył z mięsem dla piątki i dwójki, a Rayley z Jinny poszły polować nad rzeką na ryby i inne takie. Nie mam pojęcia co z trzecim oddziałem, ale powinien być blisko drugiego. Prosili nas ostatnio
o spory zapas, więc być może przy granicach coś się kroi...
 - Sin spisałaś się, dziękujemy! Wracaj trzymając się z dala od wysokich traw, jestem pewna, że Obvilion będzie cię potrzebował, jak tylko dowiesz się jakiejś informacji przekaż nam ją czym, prędzej. Nie daj się pokonać.
 - Ja? Nigdy! - uśmiechnęła się szeroko - Wy tez uważajcie na siebie. Jestem pewna,że skoro tamta część terenu
się zwolniła, nie będzie długo bezpieczna. - Rozumiemy. Ruszaj! - skinęłyśmy do siebie głowami i rozeszłyśmy się.   Napiłam się wody i zwróciłam się do Sun. - Trzeba wszystko dokładnie opisać Kesame. Musimy tez zwołać kolejne zebranie rady, bo jak powiedziała Sin, coś się kroi. Prawdopodobnie mamy do czynienia ze smokiem magii.
I to nie byle jakiej magii... - przygryzłam wargę. Wytworzenie niemal niewidocznego, to przerastało nawet moje umiejętności.

 Sun?
Wracamy razem czy się rozdzielamy by zbadać sprawę szerzej?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template