Tknęłam łapą pień wierzby płaczącej, mającej swe korzenie u skraju Puszczy Nargothrond, przekraczając tym samym granicę Watahy Smoczego Ostrza. Rozejrzałam się bystrym okiem po okolicy, a w me oczy rzuciła się para młodych szczeniąt, których jeszcze nigdy nie widziałam na tych terenach. Zaintrygowana nagłymi zmianami, podążyłam parę kroków naprzód, ku rzekomym „nowym mieszkańcom” watahy. Stojąc metr przed ów szczeniętami, te zauważyły mnie po dłuższej chwili hasania po łące soczyście wyglądającej trawy i kwiatów, które niedawno zawitały w watasze. Spojrzały na mnie, przechylając swe łebki i podeszły bliżej, zaciekawione mą osobą.
— Kim jesteś? — zapytało jedno ze szczeniąt, podchodząc krok bliżej, dokładniej przypatrując się mej urodzie. — Wiedźmą?
Po usłyszeniu mienia, jakim mnie określono, zarechotałam pod nosem. Z potworem, dziwadłem i innymi wymyślnymi przezwiskami owszem, spotykałam się i to nie raz, ale z wiedźmą jeszcze nigdy.
— Zawsze mogę się w nią zmienić, moje dziecię... — wymruczałam, a moje oczy zabłysnęły seledynowym blaskiem, zaostrzając koniuszki źrenicy na ostro.
— Och, naprawdę? Pokaż, pokaż! — Zamerdało ogonem drugie szczenię, szczerząc niewielki pyszczek w uśmiechu pełnym małych, pożółkłych ząbków. Skrzywiłam się, czym się objawiłam grymasem na pysku i przybliżyłam swój łeb do oby dwóch szczeniąt.
— Argh, stulte! Wierzaj mi, iż nie chciałbyś mnie zobaczyć w „innej formie”, dzieciaku — syknęłam, a z moich warg wysunął się gadzi jęzor, który spłoszył szczenięta, odsyłając je za krzewy w jazgocie własnych pisków.
Zaśmiałam się donośnie i podążyłam ku pobliskiemu wodopojowi, mijając przeto kilka wilków. Większości nie znałam, pozostałych kojarzyłam, z wzajemnością. Po ukojeniu swego pragnienia wewnętrzna bogini nakazała wypełnić swe chcety, czym było ów szerzenie dreszczy u innych wilków, co można było przetłumaczyć na dosłowne sianie postrachu moją, jakże skromną, osobą. Ruszyłam ku Centrum, mijając wokół siebie wilki przeróżnych maści i ras, poczynając od Wilków Ognia, po Wilki Harmonii, aż po te, w których żyłach rzekomo płyną radioaktywne związki. Lustrowałam spojrzeniem gadzich oczu każdego wilka, basiora, czy też szczenię, które znajdowało się w zasięgu mojego wzroku, aż natrafiłam chytrym okiem na masywnego wilka, którego niedane było mi spotkać na tych terenach. Rozpływając się w osłonie mroku, w cienistej postaci sunęłam w stronę wilka, niezauważona przez promienne słońce. Owinęłam cienistymi mackami jego łapy, a ten, zdezorientowany, wyprostował sztywno kitę i nieznacznie kłapnął szczęką w geście zdziwienia, ach, szoku.
— Co... Co do?! — wrzasnął, trzepiąc tylną łapą, przystępując z jednej na drugą. Zaczął warczeć swoim niskim, głębokim głosem, a po moim grzbiecie przeszedł dreszcz. — Kto to robi, przyznać się!
Nie mogąc wytrzymać dłużej, wyślizgnęłam się spod jego łap oraz spomiędzy nich, materializując się metr przed nim w swej okazałej postaci, stojąc do niego tyłem. Nieznaczny rechot przejął kontrolę nad moimi szczękami, nie pozwalając wydobyć się żadnemu innemu słowu.
— Och, mi Deus, spójrz tylko na siebie! — zaśmiałam się kąśliwie, machając czarną, puchatą kitą przed nosem ów wilka.
— Ktoś tu chyba potrzebuje dostać w dziąsło... — burknął wściekle, marszcząc mocno brwi. — I tak cię to bawi?
— Tak, tak mnie to bawi — Obróciłam łeb i wyszczerzyłam pożółkłe od starej krwi, zakrzywione zębiska w stronę basiora, czego się dowiedziałam po budowie pyska i mowie jego ciała, mrużąc wyniośle oczy.
Ktosiowaty basiorze? Jak zareagujesz na nieco zbyt pewną swoich czynów Saori? :P