Inveth z hukiem wpadła do pokoju i po prostu podpaliła to, co nazbierałem. Potem ze śmiechem wybiegła, pozostawiając mnie w osłupieniu.
Wszyscy ją lubili, wszyscy ją znali, bo było jej wszędzie pełno. A ja żyłem w cieniu, bo bałem się interakcji z innymi.
Pisnąłem, kiedy Seele znikąd pojawił się tuż obok. Zmarszczyłem brwi i przyglądałem się, jak targa po ziemi martwego ptaka. Krwistoczerwona wstęga krwi ciągnęła się za nim niczym nierozerwalna nić, przyozdobiona gdzieniegdzie czarnymi piórami. Otworzyłem pysk, aby coś powiedzieć, ale w końcu zamknąłem go.
- Dlaczego go zabiłeś? - zapytałem cicho, zaciskając pazury na kocu, na którym siedziałem. Miękki materiał trochę mnie uspokoił; można było wyczuć z niego zapach mamy, dlatego, pomimo wytartych dziur, nikt go nie wyrzucił.
- Nie zabiłem - wymamrotał chrypliwie, wypluwając przy okazji pióro z pyska. - Znalazłem go.
- Trzeba zrobić mu pogrzeb - mruknąłem cicho, ale ten tylko zbył mnie dość znudzonym spojrzeniem. - Mówię poważnie!
Tupnąłem łapą, ale ten nadal nie reagował. Ułożył gdzieś ciało i przykrył burym materiałem.
- Nie mamy czasu. Tata woła.
Westchnąłem w duchu i wstałem, aby złożyć koc. Seele zaczął mnie jednak poganiać i po prostu zepchnąłem go w kąt. Wychodząc pożegnałem martwego ptaka krótkim "dobranoc".
Dreptałem za bratem, a że jego łapy są dłuższe, to musiałem przyspieszyć, by za nim nadążyć. Inveth czekała już przy starym, bezlistnym drzewie i wpatrywała się w pochmurne, szare niebo. Była uśmiechnięta, ale nie tak jak zwykle - ten uśmiech miała zarezerwowany wyłącznie na te okazje. Jej zasmucone oczy lśniły teraz w nikłym blasku słońca. Zamachała do nas, kiedy znaleźliśmy się w polu jej widzenia. Przyspieszyłem jeszcze bardziej i w końcu, wyprzedzając brata, znalazłem się przy drzewie. Tata przyszedł chwilę później i w milczeniu udaliśmy się w stronę celu.
Grób mamy był bardzo skromny, ale zadbany. Wał ziemi z wbitym krzyżem, który symbolizował śmierć.
- Tato, dlaczego nie upiększymy grobu? - zapytałem kiedyś, a on, z wbitym w krzyż spojrzeniem, stwierdził, że mama nie lubiła być w centrum uwagi i że taki minimalizm na pewno by jej się spodobał.
Z szarego wazonu wyjąłem przyschnięte już tulipany i włożyłem świeży bukiet. Nosiłem go przy sobie od rana, uważając, żeby nic mu się nie stało. Kolorowy, z wieloma odmianami kwiatów, rozpromienił smutną grudę ziemi; tak przynajmniej mi się wydawało, kiedy patrzyłem na swoje dzieło. Innie zapaliła na wpół zużytą świecę i wpatrywała się w ogień tak żarliwie, jakby zaraz miała się w nim ukazać jakaś ważna wizja. Seele nie robił nic. Siedział i milczał, tak jak ojciec. Oni zresztą byli do siebie bardzo podobni.
- Tato, mama nigdy nie wróci, prawda? - zapytała siostra. Pytała o to któryś już raz. Cała trójka spoglądała na niego z wyczekiwaniem, mając nadzieję, że tym razem odpowiedź będzie inna. Tata jednak jak zwykle kręcił przecząco głową, a my zwieszaliśmy smutno łebki.
To był ten czas, w którym uśmiechała się tylko Inveth.
- Seele, pomożesz mi? - zapytałem cicho, wchodząc do komórki przez niewielki otwór. Basior siedział tu już jakiś czas i zastanawiałem się, co on tu knuje. Skierował na mnie swoje jedno oko i uniósł brwi. - Ukrywam się przed Inveth...
Przekrzywił lekko łeb, ale widocznie był zadowolony z moich wyjaśnień, bo przesunął się trochę, robiąc mi miejsce. Z lubością usadowiłem się w kącie. Siedzieliśmy w półmroku, przy świecy, bo promienie słoneczne tu nie docierały.
- Co zrobiłeś?
Zazgrzytałem zębami. Nie mogę, nie powinienem, to tajemnica...
- Powiedziałem tacie, że przyniosła czaszkę smoka...
Otworzył szerzej oczy.
- Zmory - doprecyzowałem. Skuliłem się w sobie i bujałem całym ciałem do przodu i do tyłu. Do przodu... i do tyłu... - Wściekła się i zagroziła, że mnie podpali, ale udało mi się uciec, kiedy zatrzymał ją tata.
Byłem pewien, że przez jego pysk przeszedł cień uśmiechu.
- HESHER! - wzdrygnąłem się i przytuliłem do ściany. Prawy bok wciąż bolał mnie po razie, kiedy przez przypadek zgniotłem jej zdobycz. Uderzyła mnie tak mocno, że prawie pogruchotała mi kości. Przerażała mnie i nie chciałem jej się narażać, ale tak jakoś wyszło. - HESHER! CHODŹ TU!
Pisnąłem cicho i posłałem bratu spojrzenie, które mówiło jasno - ratuj.
Seele? Uratujesz braciszka?