Spoglądał na mnie ze spokojem. Z cichym westchnięciem - takim, w którym znalazło się całe moje sfrustrowanie i bezradność - usiadłam i zgarbiłam lekko, kuląc się nieco.
Prawy bok pulsował bólem, który pozostał po mocnym uderzeniu w kamienną ścianę.
- Po prostu się wyżyj.
- Nie chcę się wyżywać - mruknęłam. Kolejne nie chcę, kolejne półkłamstwo. - Nie jesteś pluszakiem, którym mogę rzucić o ścianę, jeśli się wkurzę.
Przez jego pysk przemknął cień uśmiechu. Odwróciłam od niego na chwilę wzrok, aby móc spojrzeć na puste pomieszczenie. Cisza, jaka w nim panowała, dziwnie mnie uspokajała. Do naszych uszu docierało jedynie bicie serc i ciche oddechy. Zapach nadpsutego mięsa i krwi wciąż był wyczuwalny, ale - o dziwo - ani trochę mi nie przeszkadzał.
- W takim razie po prostu porozmawiajmy - usiadł, osuwając się na podłogę. Zrobiłam to samo. - Co cię męczy?
Chciałam powiedzieć, że nie jest moim psychologiem i to, co mnie trapi, nie jest jego sprawą. Mimo chęci wyjścia najzwyczajniej w świecie oparłam o niego łeb.
Tkwiliśmy tak, znów obok siebie, znów w ciszy.
- Zaczęło się od Raidena - przymknęłam oczy, a potem zacisnęłam powieki jeszcze mocniej. Nic to nie dało, przeszłość uderzyła we mnie budowaną od dawna falą. Zabolało. - To Loedia go zabiła i to do tej pory ją niszczy. Potem Ingreed.
Czułam, jak drgnął, kiedy wypowiedziałam jej imię. Nie odezwał się, ale spiął i pewnie też zamknął oczy.
- Teraz odszedł ojciec i As z dziećmi. Do tego Will, żona Raidena... To przez wojnę, wiem, ale mam poczucie winy. Poza tym zniknęli bez słowa, tak po prostu, z dnia na dzień - kontynuowałam. Wzięłam głęboki wdech. - Oblivion... Nie wiem, czy go znałeś. Był dla mnie ważny, bo dobrze się z nim dogadywałam. Także zniknął, a do tego teraz coraz mniej go pamiętam. Tak, jakby jego obraz znikał za jakąś dziwną mgłą, jakby powoli rozpływał się tuż przede mną, a ja... - zamilkłam.
Kątem oka przypatrywał mi się. Nieszczególnie reagował na to, co mówię, ale mi to odpowiadało. Jak zwykle był tym dobrym i spokojnym przyjacielem, który wysłucha i pomoże. Dziwiło mnie jednak to, jak bardzo potrafi się zmienić w ciągu kilku sekund.
- Poza tym matka umiera. Widzę to, każdy to widzi, jednak ona tego nie dostrzega. Myśli, że to niewinna choroba, że przejdzie, ale to ją uśmierca od środka i nikt już tego nie powstrzyma. Do tego ojciec ją zostawił.
Westchnęłam i odkleiłam się od basiora, żeby oprzeć łeb o zimną powierzchnią ściany.
- Poza tym przegrywamy wojnę.
Skinął łbem. Wiedział to wszystko, pewnie się powtarzam.
- No, chyba skończyłam narzekać - uśmiechnęłam się, ale wyszło to bardziej jak kwaśny grymas. - Nie musisz siedzieć jak słup soli i udawać, że cię to przejęło.
- Kesame - podniósł, dotąd wbity w ziemię, wzrok. - Nawet jak przegramy wojnę, to nie odejdę.
- Wiem.
To słowo odbijało się echem w pomieszczeniu, potem znów była cisza. Ta rozmowa toczyła się wyjątkowo spokojnie.
- Jak mogę ci pomóc?
- Nie umieraj - wzruszyłam ramionami. Zanim cokolwiek powiedział, znów się wcięłam. - A jeśli chcesz, to możesz teraz pójść ze mną na obchód. Może będzie mi łatwiej patrzeć na zrujnowane tereny, które przejmuje wróg, kiedy będę miała kogoś u boku.
Harbi?